– Komisja Europejska analizuje teraz różne opcje, zanim jesienią wyjdzie z inicjatywą w tej sprawie – wyjaśnia „Rz" Mina Andreeva, rzeczniczka Viviane Reding, wiceprzewodniczącej KE i komisarza ds. sprawiedliwości.
Sama Viviane Reding w jednym z niedawnych wywiadów zapowiedziała, że już w październiku przedstawi stosowny instrument prawny, który ma być „wkładem Komisji w poprawę równowagi płci we władzach firm w Europie". To sugeruje, że są spore szanse na przepisy zobowiązujące przedsiębiorstwa do określonego udziału kobiet w zarządach.
Zgodnie zresztą z ogłoszoną w marcu br. propozycją KE, która teraz już nie w ramach samoregulacji, ale obowiązkowego limitu, chce, by od 2015 roku kobiety stanowiły co najmniej 30 proc. firmowych władz, a od 2020 roku – 40 proc.
Według Viviane Reding nowa regulacja będzie wynikiem analizy ekonomicznej przygotowanej na podstawie opinii zebranych podczas zakończonych niedawno konsultacji społecznych w sprawie propozycji KE. Mina Andreeva podkreśla, że konsultacje wywołały sporą debatę w krajach Unii – napłynęło ponad 500 opinii od rządów, organizacji biznesowych oraz firm. Z Polski opinię popierającą kwoty dla kobiet przesłała PKPP Lewiatan, który na początek proponuje je w spółkach Skarbu Państwa – począwszy od 20 proc. minimum już w 2013 roku.
Zwolennicy obowiązkowych kwot dla menedżerek zyskali mocne wsparcie w postaci listy 7 tys. kobiet „gotowych do władzy w firmach" (niestety, nie ma na niej żadnej Polki). Przygotowali ją uczestnicy projektu European Business School/Women on Boards zainicjowanego przez pięć czołowych szkół biznesu w Europie, m.in. LBS, EDHEC, INSEAD oraz IESE.