W szarej strefie w całym 2017 r. pracowało 880 tys. osób, czyli 5,4 proc. ogólnej liczby pracujących – podał Główny Urząd Statystyczny w piątkowej publikacji.
To oznacza, że skala zjawiska pracy nierejestrowanej jest wciąż duża, a co więcej, zwiększyła się w porównaniu z wynikami uzyskanymi w poprzednim badaniu za 2014 r. – ocenia GUS. Urząd wylicza, że w 2014 r. w okresie styczeń–wrzesień w szarej strefie zarabiało ok. 711 tys. osób (4,5 proc. pracujących), a w 2017 r. w podobnym okresie – 773 tys. (4,7 proc. ogółu).
Taki wzrost jest dosyć zaskakujący, bo w poprzednich latach można było obserwować, że szara strefa na rynku pracy szybko się kurczy. W dodatku od trzech lat mamy bardzo dobrą sytuację gospodarczą, firmy tworzą coraz więcej miejsc pracy i zatrudniają legalnie (i często na etat) prawie wszystkich chętnych. Zwykle zaś im lepsza koniunktura, tym mniejsza szara strefa.
Jak wyjaśnić obecną niespójność? – Warto spojrzeć na przyczyny podejmowania pracy w szarej strefie – komentuje Andrzej Kubisiak, ekspert ds. rynku pracy w Polskim Instytucie Ekonomicznym. Okazuje się, że mocno stracił na znaczeniu główny do niedawny czynnik – brak możliwości znalezienia innej pracy. O ile w 2014 r. 65 proc. zatrudnionych na czarno jako przyczynę wskazywało niesprzyjające warunki rynkowe, o tyle teraz tylko 35 proc. Za to na pierwszy plan wysunął się argument, że „pracodawca proponuje wyższe wynagrodzenie bez umowy".