Pracodawcy owszem akceptują lepsze wyniki finansowe swoich firm, ale sporadycznie tylko podnoszą płace pracowników, które tak chętnie cięli podczas kryzysu. Chociażby w Polsce na razie tylko w branży reklamowej mówi się o rosnących zarobkach, a minister spraw zagranicznych po raz pierwszy od wielu lat podniesie płace dyplomatom, którzy zarabiają o wiele mniej, niż ich odpowiednicy z innych, także biedniejszych krajów.
Teraz Europejski Bank Centralny, amerykańska Rezerwa Federalna i Bank Japonii muszą odpowiedzieć na pytanie: jak to jest, że po wydaniu ostatnich 6 lat bilionów dolarów na pomoc dla globalnego świata finansów zarobki na świecie nie poszły w górę? Popyt wewnętrzny jest jednym z fundamentów wzrostu gospodarczego. Tymczasem nastroje konsumenckie wcale nie ulegają poprawie, mimo wpompowania pieniędzy w system bankowy wcale nie jest łatwiej wziąć kredytu, wprost przeciwnie instytucje finansowe zaostrzyły warunki. Jak długo potrwa taka sytuacja? odpowiedź brzmi: nie krócej, niż rok.
Zdaniem byłego sekretarza skarbu USA, Lawrence Summersa jednym z powodów jest globalizacja gospodarki, która stworzyła konkurencję w łańcuchu dostaw i każdy towar może być wyprodukowany w jakimś tańszym miejscu. Dzisiaj mówi się na przykład, że chiński rynek pracy przestaje być konkurencyjny, bo taniej, niż w państwie Środka można wyprodukować na przykład w Etiopii. Coraz częściej także pracowników zastępują roboty, zwłaszcza w tych krajach, gdzie praca ludzka jest droga. Skoro więc nie pomagają rynkowi pracy niskie stopy procentowe, to — zdaniem Summersa- należy oczekiwać ich podwyżki, w każdym razie w USA i w strefie euro. Ostrzega on jednocześnie, że gdyby w tej chwili po raz kolejny doszło do załamania gospodarki światowej, to banki centralne dysponowałyby znacznie słabszymi instrumentami, niż było to w czasie ostatnich 6 lat.
Zdaniem prezes Fed, Janet Yellen wzrost płac w tym samym stopniu, w jakim rośnie inflacja i wydajność jest niezbędne, jeśli rynek pracy ma funkcjonować normalnie. Jeśli tak nie jest, to cierpią na tym i dochody gospodarstw domowych i wydatki konsumentów, a cała gospodarka będzie w kiepskiej kondycji. W podobnym tonie wypowiedział się Mark Carney, prezes Bank of England, który dodał jeszcze, że na rynku pracy jest nadal nadpodaż siły roboczej. W Japonii, gdzie państwo wpompowało w gospodarkę 2,2 bln dolarów dopiero w tej chwili pojawiają się pierwsze oznaki wzrostu płac. Natomiast zyski przedsiębiorstw rosną już od dawna.
W Europie sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Po przyjęciu euro w Grecji Hiszpanii płace gwałtownie wzrosły i niezbędne było odwrócenie tego trendu, bo gospodarki tych krajów przestały być konkurencyjne. Stało się to w sposób gwałtowny i bardzo bolesny dla pracowników, który spowodował, że gospodarce groziła deflacja.