Obecna ekipa rządząca jest osamotniona na scenie międzynarodowej. Konflikt USA–Iran jak mało która sytuacja kryzysowa pokazuje naszą słabość, brak inicjatywy i jakichkolwiek pomysłów dyplomatycznych. Wszystko to może nawet nie byłoby takie złe, nie ma co prężyć muskułów, których nie ma, gdyby nie to, że władza usiłuje wszystkich przekonać, że jesteśmy mocarstwem, z którym liczą się najpotężniejsi. A to już przekracza granice śmieszności.
Po irańskim ataku na amerykańskie bazy, w rewanżu za akcję prezydenta Trumpa, kluczową sprawą stało się bezpieczeństwo polskich żołnierzy. Zajęcie w tej kwestii stanowiska zabrało rządowi całą środę. – Poczekajmy na oświadczenie prezydenta USA Donalda Trumpa. Zobaczymy, jak Stany Zjednoczone interpretują tę sytuację – oświadczył rano minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz.
– Decyzje muszą być decyzjami odpowiedzialnymi; nie mogą być decyzjami pod wpływem wydarzeń, które się zadziały wczoraj, przedwczoraj, bez konsultacji z wszystkimi partnerami paktu północnoatlantyckiego – mówił dwie godziny później w Sejmie premier Mateusz Morawiecki.
Wtedy cała już opozycja domagała się wycofania z regionu polskich żołnierzy. To z kolei zdenerwowało władze i sprowokowało szefa BBN Pawła Solocha do złożenia kuriozalnego oświadczenia: – Polscy żołnierze w Iraku są bezpieczni; atak irańskich rakiet nie był skierowany przeciwko polskim żołnierzom, to był atak skierowany przeciwko bazom amerykańskim. Sytuacja jest pod całkowitą kontrolą – powiedział po spotkaniu prezydenta z przedstawicielami rządu.
W jaki sposób irańskie rakiety mają omijać polskich żołnierzy przebywających w bazach wojsk USA – szef BBN już nie wyjaśnił.