Przez lata na irańskiej scenie politycznej toczyła się słabo czytelna za granicą walka między twardogłowymi i reformatorami. Teraz reformatorów już prawie nie ma. Rada Strażników Rewolucji, która dokonuje selekcji kandydatów, nie dopuściła do startu tysięcy chętnych, w tym ponad jedną czwartą deputowanych kończącego pracę parlamentu.
- Nie ma właściwie na kogo głosować, obóz reformatorski został przez Radę tak przerzedzony, że nawet nie był w stanie wystawiać list. Choć szczerze mówiąc, nie wiadomo, czy bycie reformatorem jeszcze cokolwiek w Iranie znaczy - opowiada Mariam Mirza, feministka i dziennikarka, która mieszka w Niemczech. Opuściła Iran po protestach antyrządowych w 2009 roku, wywołanych fałszerstwami w wyborach prezydenckich, których twardogłowi dopuścili się kosztem obozu reformatorskiego. Zdaniem Mirzy w tamtych czasach jeszcze był jakiś wybór, ale po tamtej "zdradzie" i po krwawym zdławieniu protestów opozycji zwanej zielonym ruchem kraj staje się coraz bardziej totalitarny. - Teraz nie próbują nawet udawać, że jest jakiś realny wybór - dodaje.