Forsowany przez władze Gdańska pomysł odtworzenia historycznej bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej z symbolami komunistycznymi i imieniem Lenina może się skończyć ostrą konfrontacją o pryncypia i pamięć.
Zgodnie z decyzją samorządu obecną bramę ma zastąpić kopia tej z czasów strajku w sierpniu 1980 r. z m.in. napisem "Stocznia Gdańska im. Lenina", Orderem Sztandaru Pracy, hasłem "Dziękujemy za dobrą pracę" i transparentem "Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się".
Według ratusza zmiana ma m.in. pomóc odwiedzającym znajdujące się na terenie stoczni Europejskie Centrum Solidarności odczuć klimat epoki. Ale według związkowców, wielu polityków prawicy i byłych działaczy opozycji antykomunistycznej pomysł jest oburzający. Krzysztof Wyszkowski, współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych, przypomniał np., że "imię Lenina zostało usunięte z nazwy Stoczni Gdańskiej jako hańbiące, gdy tylko Polska odzyskała niepodległość".
Już w marcu, jak informowała "Rz", pomorscy posłowie PiS, m.in. Andrzej Jaworski, złożyli w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa promocji idei i symboli komunistycznych przez prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. – Nie zgadzamy się, by wracać do komunistycznych reliktów i gloryfikować Lenina. To tak, jakby władze Berlina zdecydowały o odbudowie muru berlińskiego – tłumaczył Jaworski. (Prokuratura rejonowa odmówiła właśnie wszczęcia dochodzenia w tej sprawie.)
Teraz stoczniowa "S" uchwaliła, że jeśli miasto nie zrezygnuje z planów, ruszą z akcją zbierania podpisów pod referendum o odwołanie Adamowicza. – 30 tysięcy podpisów pod wnioskiem jesteśmy w stanie zebrać w kilka dni – zapewnia Karol Guzikiewicz, wiceszef stoczniowej "S".