– Musimy mieć pewność, że rząd dysponuje mandatem wynikającym z wyborów i z większości parlamentarnej – oświadczył premier Donald Tusk w finale swego wystąpienia dotyczącego afery podsłuchowej. Takie rozwiązanie było rozważane od kilku dni przez ścisłe otoczenie szefa rządu.
Premier zdecydował się na ten wariant po wtorkowych rozmowach z koalicyjnym PSL. Ludowcy zapewnili, że wciąż stoją murem za koalicją, choć nie podoba im się pozostawienie w rządzie szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza, jednego z bohaterów afery taśmowej. – Jeśli do połowy sierpnia nie będzie jasności w sprawie nagrań ujawnionych przez „Wprost", sam uruchomię mechanizm prowadzący do przedterminowych wyborów – mówił wicepremier i szef PSL Janusz Piechociński.
Lobby gazowe
Tusk już raz w tej kadencji zwrócił się z wnioskiem o wotum zaufania – w październiku 2012 r. po tzw. drugim expose. Uzyskał je wtedy bez problemu.
Wczoraj w Sejmie premier przekonywał, że ponownie potrzebuje gwarancji poparcia. – Potrzebujemy pewności poza granicami Polski, że państwo polskie funkcjonuje sprawnie i radzi sobie także z tym poważnym kryzysem. Że polski rząd dysponuje mandatem wynikającym z większości parlamentarnej w przeddzień negocjacji w Brukseli – powiedział Tusk, nawiązując do unijnych negocjacji na temat unii energetycznej oraz podziału stanowisk w unijnych instytucjach. – Nie może być miejsca na domyślanie się, czy jest jeszcze w Polsce rząd, czy za chwilę upadnie – dodał. Oczywiście żadnych wątpliwości być nie mogło: późnym wieczorem rząd dostał wotum zaufania. Poparło go 237 posłów, przeciwko było 203.
Premier ostro zaatakował wczoraj autorów potajemnych nagrań: – Chcę być gwarantem, że w Sejmie i w rządzie będziemy realizowali wyłącznie polskie scenariusze, które nie powstają w konspiracji i nie są tworzone przez ludzi, których nazwisk i intencji nie znamy – powiedział. – Ten konspiracyjny scenariusz związany z aferą podsłuchową i nielegalnymi podsłuchami nie powstał tu, w polskim Sejmie, ani w żadnej polskiej instytucji życia publicznego.