W niedzielę wybierano co prawda tylko parlament. Ale jeśli rządząca od 13 lat Partia Sprawiedliwości i Rozwoju uzyska w nim konstytucyjną większość, to dokona reformy systemu politycznego.
Obecny, ustanowiony w 1923 roku przez twórcę nowoczesnego państwa tureckiego Mustafę Kemala Ataturka, stał się ofiarą ambicji prezydenta Recepa Erdogana. Po 12 latach rządów jako premier musiał ustąpić ze względu na konstytucyjne ograniczenia i został prezydentem, pełniącym w większości tylko funkcje reprezentacyjne.
Pozostał jednak najpopularniejszym politykiem tureckim i teraz chce dokonać zmiany całego systemu sprawowania władzy: przenieść prerogatywy szefa rządu na prezydenta.
Jako ponadpartyjny Erdogan formalnie nikogo nie mógł wspierać w kampanii przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi. Mimo to występował na wiecach swojej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), na czele której stał wcześniej i która do niedzieli – dzięki niemu – posiadała większość w 550-osobowym Medżlisie (parlamencie).
Niedzielne wybory zamieniły się w ten sposób w referendum, w którym około 55 milionów uprawnionych do głosowania miało odpowiedzieć, czy szanuje Erdogana na tyle, by dla niego dokonać zmiany systemu stworzonego przez Ataturka.