Czy osławiona
transakcyjność Trumpa jest skuteczna,
pańskim zdaniem? Czy cła to narzędzie
rewitalizacji amerykańskiej gospodarki, czy narzędzie nacisku w relacjach
międzynarodowych?
Cła są jednym z narzędzi. Szczególnie w relacjach z Chinami okazało się, że mogą być mieczem obosiecznym, bo inni mogą też je zastosować. Natomiast w relacjach z Unią Europejską Trump zdaje się wygrywać, ponieważ Komisja Europejska ustąpiła i nie chce opodatkowywać big techów. One bardzo dużo zarabiają, mają dodatnie saldo, to zmienia w ogóle sumy w relacjach handlowych transatlantyckich między Stanami a Unią. Więc czasami cła są skuteczne, czasami nie. Natomiast Trump jest nie tylko transakcyjny. On zmienił w ogóle filozofię na arenie międzynarodowej. Dlatego, że odstąpił od prymatu wartości, takich jak demokracja, państwo prawa, prawa człowieka, prawa mniejszości. Żyliśmy w tym systemie prawie cztery dekady. A Trump w zamian za to wprowadził brutalną siłę, relacje bilateralne. Czy to z Putinem, czy z Xi Jinpingiem, czy z Komisją Europejską, z Macronem, czy z premierem Wielkiej Brytanii Starmerem. To jest już zupełnie inny czas. Czas groźny również dla Polaków, bo na horyzoncie nowy koncert mocarstw. Świetnie to rozumiemy: jak mocarstwa się ułożą i zagrają, to państwa małe i średnie, takie jak Polska, mogą zajęczeć. My znamy takie koncerty mocarstw, choćby Kongres Wiedeński w 1815 roku. Jak orkiestra europejska zagrała, to Polski przez sto lat jeszcze nie było na mapie. A potem jak Churchill z Rooseveltem i Stalinem dogadali się w Jałcie i w Poczdamie, mieliśmy podobne skutki. I teraz też nie można wykluczać, że Trump z Xi Jinpingiem, może i z Putinem, zaczną dzielić ten świat. I to jest zupełnie coś innego, czego nie znamy od upadku Związku Sowieckiego, a może II wojny światowej. W tym kontekście jest rzecz niezmiernie ważna, mało eksponowana w naszych mediach, że Trump bardzo wyraźnie dąży w tej chwili do jak najszybszej oficjalnej wizyty w Chinach. Wiemy to na pewno, ponieważ w minionym tygodniu był szczyt ASEAN, państw Azji Południowo-Wschodniej i tam pojawił się amerykański sekretarz stanu Marco Rubio i rozmawiał z Wang Yi, swoim odpowiednikiem, szefem dyplomacji chińskiej. Rubio powiedział, że rozmowa dotyczyła spodziewanej wizyty Donalda Trumpa w Chinach, której Donald Trump się domaga. To słowa szefa amerykańskiej dyplomacji.
Kiedy
taka wizyta mogłaby być realna?
A teraz ciekawostka. Chiny zapowiedziały na 3 września podobną paradę, jaka się odbyła w Moskwie w 80-lecie zakończenia II wojny światowej. W ich przypadku to oczywiście rocznica zwycięstwa nad Japończykami. Ma tam przyjechać Władimir Putin. Chińczycy byliby wniebowzięci, gdyby pojawił się tam też Trump. Ale myślę, że to jednak zbyt daleko idąca spekulacja. Ale obserwować relacje chińsko-amerykańskie trzeba. Były dwie rundy negocjacji. W początkach maja w Genewie, a potem po miesiącu w Londynie. Obie strony dogadały się w sprawie pryncypiów w relacjach handlowych. W dalszej kolejności jest porozumienie handlowe, ale Trump przed zakończeniem rozmów chciałby rozmawiać z Xi Jinpingiem. Stąd jego dążenie do tego, by odbył się jeszcze dwustronny szczyt. Zwłaszcza, że na zapowiedź ceł Chińczycy odpowiedzieli w sposób zupełnie niebywały; wstrzymali eksport do Stanów Zjednoczonych 7 z 17 minerałów ziem rzadkich. No i praktycznie zagrozili unieruchomieniem big techów. Rozpoczęła się zupełnie nowa gra. Chcę powiedzieć, że w chwili, kiedy rozmawiamy, szef Nvidia Corporation, Jen-Hsun Huang, Tajwańczyk z pochodzenia, jest przyjmowany w Chińskiej Republice Ludowej. Po raz drugi w tym roku. Niczym gwiazda rockowa, jakiś nowy Michael Jackson. Wygłosił przemówienie po chińsku, trochę zardzewiałym chińskim, ale w pełni zrozumiałym. No i wychwala chińskie rozwiązania technologiczne. A przypominam, że to szef Nvidii, która stała się w tej chwili absolutnie newralgiczna, jeśli chodzi o chipy związane ze wprowadzaniem sztucznej inteligencji. W całym tym spektaklu chodzi o to, żeby Nvidia dostarczała swoje chipy na potrzeby chińskich projektów AI. Jak to się ma do założeń Trumpa? To wielkie pytanie.
Gdyby
próbować podsumować relacje z Chinami, czy Trump Chiny osłabił, czy wzmocnił
jako globalnego konkurenta Ameryki?
Chiny podały, że w pierwszej połowie tego roku ich wzrost PKB osiągnął 5,3 proc. Więc w żadnej mierze Chiny nie zostały osłabione, mimo ogłoszonych przez Trumpa dodatkowych ceł. Wizerunek Chin, szczególnie na światowym południu, w Afryce, w Azji, w Ameryce Łacińskiej, raczej wzrósł, ponieważ Chiny ustawiły się w pozycji odpowiedzialnego, stabilnego i przewidywalnego partnera. Podczas szczytu Chiny–Afryka w stolicy prowincji Hunan Changsha, Chińczycy zaproponowali państwom afrykańskim obroty bezcłowe, czyli stworzenie strefy wolnego handlu. To rzecz jasna bezpośrednia odpowiedź na dodatkowe cła Trumpa. Natomiast Amerykanie zaczynają powoli odczuwać problemy gospodarcze. I bez wątpienia stracili sporo w sensie wizerunkowym.
Już pierwsza prezydentura Donalda Trumpa była w cudzysłowie nieortodoksyjna, a ta jest nieortodoksyjna do kwadratu
Upokorzenie
Iranu to sukces Trumpa czy nie? I analogicznie kwestia Gazy. Czy to ewidentna
porażka, bo zamiast Monte Carlo na
Bliskim Wschodzie mamy coraz bardziej oczywiste ludobójstwo. Swoją drogą, czy użyłby
pan takiego terminu w kwestii ataków armii izraelskiej na ludność w Gazie?
Tak, jednoznacznie używam, gdzie mogę, terminu ludobójstwo. I to jest wielki zarzut wobec całej cywilizacji zachodniej, nie tylko Trumpa, że stoimy i patrzymy, jak ludzie są zabijani, jak umierają z głodu pod bombami. To jest coś niedopuszczalnego i to jest coś najgorszego od II wojny światowej, od czasów holokaustu. Natomiast jeśli chodzi o Iran i cały Bliski Wschód, to tam wciąż wrze. Kilka dni temu Izraelczycy zaatakowali rakietami Damaszek. To jest niedokończona sprawa. Trumpowski „unfinished business”. Jeśli idzie o bombardowanie Iranu, eksperci w zasadzie już mówią, że mimo nalotu na trzy podstawowe ośrodki irańskie, mające związek z produkcją broni jądrowej, atak nie zakończył się sukcesem, że Iran wciąż może kontynuować swój projekt jądrowy. Dlatego to również temat niedomknięty. A swoją drogą wrażenie z tych ostatnich miesięcy jest takie, że to Benjamin Netanyahu wodził Donalda Trumpa i Amerykanów za nos, a nie odwrotnie. To nie Trump dyktował warunki, tylko było inaczej.