Ambicje unijnej egzekutywy były bardzo duże. Nowa norma miała ograniczyć emisję tlenków azotu o 35 proc. i mikrocząsteczek o 13 proc. Zakładała, że samochody od 2025 roku, a ciężarówki od 2027 roku będą wyposażone w podgrzewane, ekologiczne katalizatory oraz aparaty stale monitorujące emisję szkodliwych związków.
Jednak taki pomysł napotkał na poniedziałkowym spotkaniu przedstawicieli krajów UE w Brukseli na twardy opór ośmiu państw na czele z Włochami i Francją. Wymusiły one zasadniczo rezygnację z podwyższenia norm poza ciężarówkami o największym tonażu oraz autobusami. Więcej: Komisja Europejska zapowiedziała, że będzie w większym stopniu uwzględniała zdanie branży producentów aut przy proponowaniu nowych norm.
Czytaj więcej
Europejski Trybunał Obrachunkowy skrytykował Komisję Europejską za zbyt powolne przygotowanie własnych fabryk akumulatorów, co zagraża elektromobilności.
Koncerny motoryzacyjne szacują, że gdyby Euro 7 weszło w życie w pierwotnym kształcie, ceny samochodów wzrosłyby o 2–3 tys. euro. To zaś spowodowałoby, że produkcja małych aut, gdzie marża zysku jest najmniejsza, przestałaby się opłacać.
– Nowe regulacje pozbawiłyby najbiedniejsze rodziny możliwości poruszania się. Zmusiłyby też wiele fabryk do zaprzestania działalności, co przyczyniłoby się do wzrostu bezrobocia – uważa Carlos Tavares, prezes francusko-włoskiego koncernu Stellantis.