Z sondażu na sondaż marzenie Toma Van Griekena nabiera coraz bardziej realnych kształtów. Kierowany przez niego Vlaams Belang (Interes Flamandzki) umacnia w nich pozycję największego ugrupowania nie tylko w północnej prowincji kraju, ale i w całej Belgii. Jeśli 37-letni lider skrajnie prawicowego, populistycznego ugrupowania dowiezie ten wynik do wyborów w czerwcu przyszłego roku, to jemu król Filip zleci misję powołania nowego rządu.
– To będą ostatnie dni Belgii – zapowiada, odwołując się do pierwszego punktu programu partii, Grieken.
Czytaj więcej
Od separatysty, który pięć lat temu zorganizował nielegalne referendum niepodległościowe w Katalo...
Droga katalońska
Lider VB chce rozwiązać mające w 2030 r. świętować 200-lecie swojego istnienia królestwo na dwa sposoby. Po pierwsze w samej Flandrii. Tu chciałby utworzyć koalicję z Nowym Sojuszem Flamandzkim (NvA), nacjonalistycznym, bardziej umiarkowanym ugrupowaniem, które jednak także dąży do utworzenia nowego państwa na gruzach Belgii. Obie partie zbierają razem około połowy flamandzkiego elektoratu, co bez trudu przekłada się na większość w regionalnym parlamencie. W takim przypadku Grieken w roli premiera Flandrii nie troszczyłby się o podjęcie negocjacji w sprawie rozwiązania Belgii z przedstawicielami Walonii oraz Brukseli (pozostałe dwa regiony, na jakie składa się kraj), co przewiduje konstytucja. Wie, że nie ma szans na zebranie wymaganego dla takiej reformy poparcia dwóch trzecich parlamentu federalnego.
Francuskojęzyczna część ludności Belgii, zależna od transferów finansów od bogatszego sąsiada z północy, nigdy się na to nie zgodzi. Grieken planuje więc przyjęcie jednostronnej deklaracji niepodległości, co jego zdaniem „zmusi” Walonów i brukselczyków do negocjacji. Byłoby to swego rodzaju powtórzenie „katalońskiej drogi”, która opierała się na rozpisanym pięć lat temu, nielegalnym referendum niepodległościowym (jego autor, Carles Puigdemont, znalazł schronienie w Belgii dzięki wsparciu flamandzkich nacjonalistów).