Wydarzenia ostatnich dni miały dowieść, że znak pokoju, który Jarosław Kaczyński wysłał do opozycji w minionym tygodniu, nie był tylko pustym gestem. Po spotkaniu z liderami ugrupowań politycznych szef PiS zasugerował, że jego partia jest gotowa wycofać się z części zapisów swej kontrowersyjnej ustawy o TK, która prowadzi do blokady prac Trybunału.
Jeśli ktokolwiek – jak lider Nowoczesnej Ryszard Petru – ujrzał w tych deklaracjach światełko nadziei, to dziś już wiadomo, że okazał się niepoprawnym optymistą. Wszystko, co nastąpiło potem, pokazało bowiem, że żadnego kompromisu w sprawie TK nie będzie.
W poniedziałek i we wtorek w Warszawie gościli wysłannicy europejskich instytucji, których niepokoi konflikt wokół TK: sekretarz generalny Rady Europy Thorbjoern Jagland oraz wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. I obaj nie usłyszeli od swych rozmówców – prezydenta, pani premier i jej kluczowych ministrów – właściwie nic ponadto, że władza spotkała się raz w Sejmie z opozycją, co miałoby być dowodem na szukanie kompromisu. Oni jako pierwsi przekonali się o tym, że PiS ani myśli ustępować.
Co więcej, przedstawiciele władz wykazywali się przy okazji dużym samozadowoleniem. Gdy Jagland mówił na konferencji, że początkiem tego procesu normalizacji „musi być" opublikowanie wyroku Trybunału z 9 marca uchylającego wspomnianą ustawę o TK autorstwa PiS, to wiceszef MSZ Aleksander Stępkowski przekonywał, że ten wątek w ogóle się nie pojawił podczas rozmów.
Gdy Timmermans mówił, że „nie ma zgody z polskim rządem", to Ziobro po rozmowach z nim przekonywał, że wiceszef Komisji Europejskiej „będzie teraz stał po naszej stronie".