Krwawe zamieszki na okupowanym Zachodnim Brzegu, radykalizacja sceny politycznej oraz procesy sądowe wieloletniego premiera Beniamina Netanjahu – takie jest tło kolejnych, piątych w ostatnich czterech latach wyborów parlamentarnych w Izraelu.
Fotel premiera lub więzienie
Z przedwyborczych sondaży nie sposób odczytać, czy w wyniku wtorkowych wyborów uda się utworzyć stabilną koalicję rządową. Wiadomo jednak, że największe szanse na wygraną ma prawicowy Likud 73-letniego byłego premiera Beniamina Netanjahu, nazywanego powszechnie Bibi. Ma sprawdzonych sojuszników na prawicy i w partiach religijnych, lecz nie ma gwarancji, że taki sojusz zdoła uzyskać większość co najmniej 61 mandatów w 120-osobowym Knesecie. W izraelskiej polityce nie funkcjonuje klasyczny podział na prawicę i lewicę. Tak może było kiedyś, ale od czasów Netanjahu podział ten stracił na znaczeniu. Dzisiaj działają w zasadzie dwa obozy. Pierwszy skupiony wokół najdłużej urzędującego premiera w dziejach państwa, drugi to obóz jego przeciwników. Izraelskie media mówią o dwu frakcjach: Bibi i anty-Bibi.
To od arabskich mieszkańców Izraela zależy w dużej mierze wynik wyborów
Obecne wybory są więc swego rodzaju referendum na temat, czy mający rozliczne problemy z wymiarem sprawiedliwości Netanjahu może jeszcze mieć moralne prawo do rządzenia krajem czy też powinien trafić za kratki. Nie byłby pierwszym izraelskim prominentnym politykiem w roli więźnia. Był wśród nich skazany za gwałt prezydent Mosze Katsaw, premier Ehud Olmert za korupcję i oszustwa oraz kilkunastu ministrów.
Jest to całkiem realna perspektywa dla Netanjahu, jeśli nie uda mu się utworzyć rządu, doprowadzić do dekryminalizacji zarzucanych mu czynów i dokonać zmian personalnych w prokuraturze generalnej.