W rządzie Olafa Scholza trwa poważny spór, co począć z działającymi jeszcze elektrowniami. Zaspokajają 6–7 proc. całościowego zapotrzebowania na energię. W normalnych warunkach to niewiele, ale w sytuacji kryzysowej nawet taka ilość może mieć kluczowe znaczenie.
Za pożegnaniem z energią jądrową zawsze byli Zieloni. Złagodzili ostatnio stanowisko, ale jest to korekta kosmetyczna. Proponują, aby z końcem roku wyłączyć dwie z trzech działających jeszcze elektrowni, ale ich nie likwidować i nie wygaszać reaktorów. Mogłyby w razie czego zasilić sieć energetyczną w celach stabilizacji dostaw. Trzecia siłownia miałaby zaś działać do kwietnia przyszłego roku. Wymagałoby to zmiany obowiązującej ustawy nakazującej wyłączenie wszystkich elektrowni do końca tego roku.
Większość Niemców opowiada się w sondażach za przedłużeniem działania elektrowni jądrowych
Kategoryczny sprzeciw wobec takich planów zgłasza liberalne FDP, partner koalicyjny SPD i Zielonych. Jej szef Christian Lindner, minister finansów, domaga się przedłużenia działania wszystkich trzech siłowni co najmniej do wiosny 2024 roku. Dla Zielonych taka propozycja jest nie do przyjęcia.
Kanclerz Scholz lawiruje, starając się doprowadzić do kompromisu. Nie jest jasne, jak miałby wyglądać. Jeszcze latem tego roku był zwolennikiem trzymania się umowy koalicyjnej i ostatecznego wycofania się Niemiec z energii nuklearnej z końcem tego roku. Obecnie zapowiada, że impas wewnątrz rządu zostanie wkrótce przezwyciężony i ustalone zostaną warunki pożegnania z atomem.