Wśród państw dyskryminujących Rosjan wymieniła Estonię, Łotwę, Ukrainę oraz Białoruś i Mołdawię. Niezależny rosyjski dziennikarz Jewgienij Kisielow zauważył, że członek rosyjskiej elity politycznej, szefowa senatu, znów używa języka znanego z początku 2014 roku. „Pretekstem dla wojskowego podboju Krymu było właśnie istniejące jakoby zagrożenie dla tamtejszych etnicznych Rosjan" – przypomniał.
– Mówienie o dyskryminacji Rosjan na Ukrainie to są bzdury. Po obu stronach linii frontu w Donbasie mówią po rosyjsku. Konflikt na Ukrainie nie jest narodowościowy ani religijny – powiedział „Rz" kijowski politolog Ołeksij Melnyk.
Kisielow uznał wypowiedź Matwijenko za „jeszcze jeden sygnał alarmowy: możliwe, że to początek propagandowego przygotowania prewencyjnej, (kolejnej) hybrydowej operacji rosyjskich wojskowych i służb specjalnych". Wcześniejszym sygnałem była wypowiedź członka rosyjskiego senatu Franca Klincewicza, którego zdaniem „NATO szykuje przyczółek do ataku na Rosję. W ciągu roku 19-krotnie zwiększył swą wojskową obecność (w krajach Europy Środkowej)".
Na Łotwie, którą Matwijenko oskarżyła o dyskryminowanie Rosjan, trwają właśnie ćwiczenia NATO. Dokładnie po drugiej stronie granicy, w Rosji odbywają się wojskowe manewry z udziałem ok. 30 tysięcy żołnierzy, kilkanaście razy więcej niż na Łotwie.
– Pojawia się coraz więcej warunków zwiększających prawdopodobieństwo wybuchu konfliktu, np. brak zaufania i komunikacji między obu stronami. Jednocześnie jedna ze stron prezentuje bardzo obniżoną barierę psychologiczną strachu przed wojną, powstałą jeszcze w czasach zimnej wojny – mówi Melnyk. Z kolei Kisielow pisze, że „Putin żyje w niewoli swoich ambicji i fobii, w wymyślonym przez siebie świecie". To samo o rosyjskim przywódcy mówiła jeszcze wiosną 2014 roku kanclerz Angela Merkel: „On stracił kontakt z rzeczywistością".