Chodzi o tragedię, do której doszło 17 kwietnia 1995 roku w bloku przy ul. Wojska Polskiego 39 w Gdańsku. Oficjalna wersja mówiła o wybuchu gazu spowodowanym rozszczelnieniem instalacji gazowej przez jednego z mieszkańców. W wyniku eksplozji zginęły 22 osoby. Ale prof. Sławomir Cenckiewicz sugeruje, że sprawa mogła mieć drugie dno.
W budynku, w którym doszło do eksplozji, mieszkał bowiem płk Adam Hodysz, oficer Służby Bezpieczeństwa, który w PRL współpracował z opozycją i został za to skazany na więzienie. W III RP został szefem gdańskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Stanowisko stracił 3 września 1993 roku.
Płk Hodysz był podejrzewany o posiadanie fotokopii dokumentów świadczących o współpracy Lecha Wałęsy z SB. Cenckiewicz na swoim profilu na Facebooku pisze, że rozmawiał z wieloma osobami, które mówiły mu, że wybuch był „operacją UOP, zaś ofiary niezamierzonym wypadkiem przy pracy". Celem tej operacji miało być przeszukanie mieszkania płk. Hodysza.
Dlaczego Cenckiewicz pisze o tym teraz? To efekt odtajnienia akt prokuratury dotyczących Zbigniewa Grzegorowskiego, byłego oficera SB, a później pracownika UOP i Agencji Bezpieczeństwa Wojskowego. Grzegorowski został oczyszczony z zarzutu kradzieży akt dotyczących Wałęsy. W jednym z wniosków złożonych w tej sprawie prosi o wydanie akt znalezionych w mieszkaniu Hodysza, w czasie przeszukania gruzowiska w Gdańsku. Pisze też o meldunku, jaki miał być sporządzony w związku z tym znaleziskiem.
„Może więc wstrząsające opowieści moich źródeł informacji polegały na prawdzie?" – pyta Cenckiewicz. W jednym z kolejnych wpisów podkreśla jednak, że nie twierdzi, iż UOP wysadził blok w powietrze. „Sprawa jest do zbadania, gdybym wiedział, tobym napisał!" – zaznacza.