Wyniki niedzielnego referendum planowano opublikować już po zamknięciu tego wydania „Rzeczpospolitej". Jednak sondaż z minionego tygodnia instytutu Loren nie pozostawiał złudzeń: dni scentralizowanego włoskiego państwa są policzone. W obu prowincjach za odebraniem władzom centralnym kompetencji aż w 23 obszarach miało opowiedzieć się 69 proc. głosujących, a 31 proc. miało być przeciw.
W przeciwieństwie do referendum w Katalonii z 1 października głosowanie w północnych Włoszech było uzgodnione z Rzymem i mieściło się w zapisach konstytucji. Jego pomysłodawcy nie domagają się niepodległości, a wynik nie jest prawnie zobowiązujący. Na ulicach Mediolanu i Wenecji nie było też masowych manifestacji, jakich świadkiem jest już od wielu tygodni Barcelona. Ale i tak to inicjatywa, która może doprowadzić do bardzo poważnego osłabienia istniejącego ledwie 156 lat włoskiego państwa, a w dłuższej perspektywie – nawet jego rozpadu.
– Katalonia stała się zapłonem rozpalającym zbawienny ogień, który odmieni oblicze Europy. Tak jak Katalończycy postanowiliśmy dać ludowi głos – przyznaje Robert Maroni, przewodniczący władz regionalnych Lombardii. – Wydarzenia w Katalonii oznaczają koniec jedności Hiszpanii.
30 lat temu Maroni wraz z poetą Umbertem Bossim założył Ligę Północną, ugrupowanie dążące do utworzenia Padanii, nowego państwa obejmującego całą północną część Włoch.
– Dziś jego plany są mniej ambitne. Ale w bardzo wielu regionach Włoch narasta poparcie dla większego wydzielenia się regionów. To w istotnej części wynik marazmu władz w Rzymie, które od 40 lat nie potrafią zreformować kraju, nadać dynamiki jego gospodarce – mówi „Rzeczpospolitej" Carlantonio Solimene, dziennikarz stołecznego dziennika „Il tempo".