450 tys. zł oszczędności, mieszkanie o wartości 500 tys. zł i milion zł dochodu wynikającego z prowadzenia jednej ze spółek – takie dane wpisał do oświadczenia majątkowego poseł niezrzeszony Łukasz Mejza. Wszedł do Sejmu w marcu na miejsce zmarłej posłanki PSL Jolanty Fedak, a oświadczenie za 2020 rok miał złożyć do końca kwietnia. Zrobił to dopiero po kilku miesiącach, ale wkrótce taka zwłoka ma przestać być możliwa. Na kwiecień sejmowa Komisja Regulaminowa, Spraw Poselskich i Immunitetowych zaplanowała dyskusję na temat uszczelnienia przepisów ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora.
– Z tej dyskusji powinna wyniknąć zmiana ustawy. Jednak jeszcze za wcześnie na rozmowy o kierunku, w którym pójdziemy. Czekamy na opinię Biura Analiz Sejmowych – mówi przewodniczący komisji Kazimierz Smoliński z PiS. Najbardziej prawdopodobne są sankcje finansowe dla polityków, którzy uchylają się od obowiązku. Obecnie posłom takim jak Mejza za nie złożenie oświadczenia nie grozi nic poza niewiele znaczącą naganą nałożoną przez komisję regulaminową.
Teoretycznie sankcje finansowe są już teraz. Poseł, który nie złożył oświadczenia, traci uposażenie poselskie do dnia wykonania obowiązku.
Czytaj więcej
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że do czasu przeprowadzenia analizy przez służby, nie zostaną podjęte decyzje wobec wiceministra sportu Łukasza Mejzy.
Problem w tym, że niektórzy parlamentarzyści, określani mianem niezawodowych, nie pobierają uposażenia. Wśród nich jest właśnie Mejza. Do złożenia oświadczenia zachęciła go dopiero polityka, a ściślej przymiarki do objęcia funkcji wiceministra sportu. Z tym stanowiskiem pożegnał się zresztą po dwóch miesiącach, a powodem były publikacje Wirtualnej Polski o jednej z firm Mejzy, która miała oferować osobom nieuleczalnie chorym, w tym dzieciom, kosztowne leczenie metodami uznawanymi za niesprawdzone i niebezpieczne.