Wydarzenia w Afganistanie po raz kolejny rozgrzały dyskusję o autonomicznej polityce obronnej UE. Jej zwolennicy mają nadzieję, że będzie to punkt zwrotny. – Nie potrzebujemy kolejnego takiego wydarzenia geopolitycznego, aby pojąć, że UE musi dążyć do większej autonomii decyzyjnej i większej zdolności do działania na świecie – powiedział kilka dni temu Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej.
Waszyngton decyduje
Bo choć 40 procent lotów z lotniska w Kabulu w czasie ewakuacji obywateli państw zachodnich i ich afgańskich współpracowników zostało wykonanych przez samoloty nieamerykańskie, w tym w znacznej części europejskie, to jednak jasne było, że bez USA operacji nie dałoby się przeprowadzić.
My, Europejczycy, prawie nie sprzeciwialiśmy się decyzji USA o wycofaniu się, ponieważ nie było nas na to stać z powodu braku naszych własnych możliwości
To Waszyngton bez konsultacji zdecydował o wyjściu z Afganistanu, to on wyznaczył też datę 31 sierpnia jako ostateczną. I choć wiele państw europejskich naciskało na przedłużenie terminu, prezydent Joe Biden odmówił. Europejczycy musieli się z tym pogodzić, bo sami nie byli w stanie zorganizować ewakuacji. To wywołało frustrację nie tylko w UE, ale nawet u lojalnego sojusznika USA – Wielkiej Brytanii.
– Trzeźwa prawda o Afganistanie jest taka: my, Europejczycy, prawie nie sprzeciwialiśmy się decyzji USA o wycofaniu się, ponieważ nie było nas na to stać z powodu braku naszych własnych możliwości – powiedziała minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer. Według niej UE musi skorzystać z art. 44 traktatu, który pozwala na wykonanie misji z dziedziny wspólnej polityki bezpieczeństwa przez grupę krajów (minimum dwa). Według niej grupa państw zainteresowanych powinna działać razem nawet nie po to, żeby budować nowe zdolności wojskowe, ale po to, żeby mobilizować wspólnie te już istniejące. Ten artykuł nigdy nie był używany. Fakt, że wspomina o nim niemiecka minister, może być przełomem.