W czym tkwi niebezpieczeństwo?
Właśnie w jednym okręgu. Jeśli w kraju mamy jeden okręg, to dana lista kandydatów ma też jednego lidera. A znana osoba na czele listy jest w stanie przyciągnąć do niej bardzo wielu wyborców. Jest na to mnóstwo dowodów.
Myśli pan o Unii Wolności z poprzednich wyborów europejskich, którą w górę pociągnął Bronisław Geremek?
Nie tylko. W ostatnich wyborach parlamentarnych Polska Partia Pracy wystawiła w Krakowie nikomu nieznanego górnika Stanisława Ziobrę. Popularne nazwisko przyciągnęło do niego aż 8 tys. wyborców. Jeśli ten mechanizm zadziała w kraju, który będzie jednym okręgiem, to zmiana ordynacji zadziała głównie na korzyść małych ugrupowań.
Czyli na przykład Andrzeja Leppera czy Marka Jurka, którzy są na marginesie polityki?
Dokładnie. Efekt, który daje znany lider, dodatkowo może wzmocnić specyfika wyborów do PE. Po pierwsze to niska frekwencja, która zawsze działa na korzyść małych ugrupowań o zdyscyplinowanym elektoracie. Po drugie, wyborcom odpada obawa przed zmarnowaniem głosów. W tych wyborach głosowanie nie przekłada się bowiem na to, kto będzie rządził. To jeszcze bardziej osłabia duże ugrupowania. Tym bardziej że PO nie wystawi przecież Donalda Tuska, a PiS – Jarosława Kaczyńskiego.