Reakcja na filmik zamieszczony w mediach społecznościowych przez Jacqueline Moreau zaskoczył wszystkich. W ciągu trzech tygodni tyradę na Emmanuela Macrona i jego decyzję o podniesieniu podatków na sprzedaż oleju napędowego obejrzało sześć milionów Francuzów. I niespodziewanie uczyniło z psycholożki z Bretanii przywódcę największego ruchu społecznego od czasów Francois Hollande'a.
W Pont-de-Beauvoisin w Sabaudii doszło do tragedii, gdy wioząca córkę do szpitala kobieta wpadła w panikę na widok blokady i rozjechała starszą panią. Do starć doszło w wielu miejscach kraju: łącznie zostało w nich rannych ponad 400 osób, z tego kilkanaście ciężko.
Macron miał nadzieję, że obchody 100. rocznicy zakończenia I wojny światowej, w których wystąpił u boku najważniejszych przywódców świata w roli męża stanu i obrońcy liberalnej demokracji, pomogą mu odbudować popularność. Ale pani Moreau okazała się bardziej przekonująca: w niedzielę sondaż Ipsos dał prezydentowi 25 proc. zaufania, najmniej od objęcia władzy. To spadek o przeszło połowę w stosunku do początku roku.
Macron świadomie postanowił nie dbać w pierwszym roku prezydentury o popularność i przeprowadzić ważne reformy: liberalizacji rynku pracy, likwidacji finansowanych przez państwo miejsc pracy dla młodych, szkolnictwa zawodowego. To przyniesie jednak efekt dopiero w średnim okresie. Ruch „gilets jaunes" bardzo ogranicza natomiast jego dalsze możliwości działania, bo we francuskiej kulturze politycznej jest bardzo silna świadomość, że protesty lekceważone przez przywódcę przybierają skalę, której nie da się kontrolować. To jest nauka z Wielkiej Rewolucji i wielu innych powstań, które wybuchały we Francji – mówi „Rz" Nicolas Veron, znany francuski ekonomista z Instytutu Bruegla w Brukseli.