Prezydent wojownikiem PiS

Z punktu widzenia Kaczyńskich długotrwały spokój polityczny jest w tej chwili najgorszym scenariuszem. Grozi zapomnieniem przez wyborców o PiS – uważa socjolog

Publikacja: 26.03.2008 01:53

Red

Kiedy obserwuję zachowanie prezydenta wobec zamieszania wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego, utwierdzam się w przekonaniu, że rzeczywiście 21 października ubiegłego roku Lech Kaczyński razem z PiS przeszedł do opozycji. Wyraźnie bowiem widać, że prezydent zupełnie zrezygnował z prowadzenia własnej polityki zagranicznej, skupiając się na tym, by jak najskuteczniej paraliżować politykę zagraniczną, którą usiłuje prowadzić rząd Donalda Tuska.

Mam wrażenie, że wszelkie uzasadnienia ideologiczne, które słyszymy, są wymyślane ad hoc zgodnie z podstawową zasadą, że nic słusznego ze strony rządu wyjść nie może, a zatem za wszelką cenę trzeba pokazać społeczeństwu, że rząd jest bezradny i nie potrafi dobrze rządzić. Toteż prezydent, zamiast się skupić na opracowaniu alternatywnej koncepcji polityki zagranicznej, skupia się przede wszystkim na opracowywaniu strategii: “jak skompromitować gabinet Tuska?”.

Czy prezes PiS uznał, że skoro Lech Kaczyński nie ma szans na reelekcję, to powinien swoim działaniem pociągnąć w przepaść także Donalda Tuska?

Cała awantura z ratyfikacją traktatu lizbońskiego pokazuje słuszność tej hipotezy. Wszyscy pamiętamy przecież, że wynik negocjacji europejskich w sprawie traktatu obaj Kaczyńscy zgodnie okrzyknęli sukcesem i przyjmowali go z satysfakcją. Był on krytykowany wówczas jedynie przez... Platformę, która jednak po objęciu władzy uznała, że to, co zostało wynegocjowane, powinno obowiązywać (łącznie z protokołem brytyjskim). Dzisiaj natomiast PiS i prezydent twierdzą, iż wynegocjowany wtedy układ jest groźny dla Polski i jeśli wejdzie w życie, może doprowadzić do wielkiej katastrofy.

Zastanawia jedynie fakt, że – jak widać – prezydent jest gotów kontynuować tę czysto negatywistyczną politykę antyrządową, nawet jeśli miałoby to oznaczać spadek jego notowań, a co za tym idzie – szans na reelekcję. Powodów takiego samobójczego działania upatrywałbym w nadziei, że doprowadzenie do kryzysu politycznego da PiS szansę na odzyskanie władzy.

Trudno wyrokować, czy jest to świadoma strategia polityczna. Być może bracia Kaczyńscy uznali, że skoro Lech i tak raczej nie ma szans na reelekcję, to swoim działaniem uda mu się pociągnąć w przepaść także Tuska, który w niedawnych konfliktach też bierze udział. Z drugiej strony być może wcale nie mamy do czynienia z przemyślaną i logiczną strategią, lecz ze spontaniczną chęcią postawienia rządu w trudnej sytuacji, aby zobaczyć, co z tego wyniknie.

Do takiego działania, nastawionego na krótkoterminowe wykorzystanie gorącej sytuacji, przyzwyczaił nas przez dwa lata swoich rządów Jarosław Kaczyński. Zauważmy, że rządził głównie poprzez wywoływanie kryzysów, najlepiej odnajdował się właśnie w sytuacjach kryzysowych i dzisiaj wszystko wskazuje na to, że narzucił bratu swój styl prowadzenia polityki. Trzeba przyznać, że przez długi czas premierowi Kaczyńskiemu całkiem nieźle wychodziła ta koncepcja rządzenia, aż doszło do przesilenia wyborczego, kiedy wszystko legło w gruzach.

Najwyraźniej jednak braci Kaczyńskich niczego to nie nauczyło. Teraz, jako że pozycja Jarosława formalnie nieco osłabła, rolę czynnika kryzysogennego wziął na siebie prezydent. Odnoszę wrażenie, że z punktu widzenia Kaczyńskich w tej chwili najgorszym z możliwych scenariuszy jest długotrwałe zapanowanie politycznego spokoju w kraju, jako że grozi to zapomnieniem wyborców o PiS. Dlatego wolą zaryzykować i przeprowadzać co jakiś czas swoistą polaryzację wyborców, która spowoduje, że PiS będzie ważny przynajmniej jako główna siła opozycyjna. A być może po jakimś przesileniu nawet zwiększy swoje wyborcze szanse.

W czasie rządów PiS, a szczególnie podczas negocjacji traktatu reformującego, mieliśmy podział na złego policjanta Jarosława i dobrego – Lecha. PiS stawiał na ocieplanie wizerunku prezydenta, co nie bardzo się zresztą udawało. Obecnie jednak mamy tę różnicę, że nikt nie gra już pozorami, a prezydent całkiem jawnie przyjął pozycję głównego wojownika PiS.

not. k.b.

Dr Jacek Kucharczyk jest socjologiem, dyrektorem programowym warszawskiego Instytutu Spraw Publicznych

Kiedy obserwuję zachowanie prezydenta wobec zamieszania wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego, utwierdzam się w przekonaniu, że rzeczywiście 21 października ubiegłego roku Lech Kaczyński razem z PiS przeszedł do opozycji. Wyraźnie bowiem widać, że prezydent zupełnie zrezygnował z prowadzenia własnej polityki zagranicznej, skupiając się na tym, by jak najskuteczniej paraliżować politykę zagraniczną, którą usiłuje prowadzić rząd Donalda Tuska.

Mam wrażenie, że wszelkie uzasadnienia ideologiczne, które słyszymy, są wymyślane ad hoc zgodnie z podstawową zasadą, że nic słusznego ze strony rządu wyjść nie może, a zatem za wszelką cenę trzeba pokazać społeczeństwu, że rząd jest bezradny i nie potrafi dobrze rządzić. Toteż prezydent, zamiast się skupić na opracowaniu alternatywnej koncepcji polityki zagranicznej, skupia się przede wszystkim na opracowywaniu strategii: “jak skompromitować gabinet Tuska?”.

Polityka
Polscy żołnierze na Ukrainie? Jednoznaczna deklaracja Radosława Sikorskiego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Nie będzie kredytu 0 proc. Chaos w polityce mieszkaniowej się pogłębia
Polityka
Były szef RARS ma jednak szansę na list żelazny. Sąd podważa sprzeciw prokuratora
Polityka
Beata Szydło o Karolu Nawrockim: Grupa osób, która go kojarzyła, była niewielka
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Nawrocki zdecydował. Przedstawił „obywatelską rzeczniczkę obywatelskiego kandydata”