Spór Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością to już nie niewinna konkurencja o to, kto zdobędzie władzę w Polsce. To par excellence wojna domowa, która na zewnątrz zagraża bezpieczeństwu państwa, a wewnątrz jeszcze bardziej dewastuje sferę polityczną.
Nie powinniśmy się jednak oszukiwać, że istnieje łatwe remedium na nasze kłopoty. Pomysły na dopływ świeżej krwi do polityki są mało realne. Teorie na temat generacyjnych przewrotów czy okręgów jednomandatowych zawodzą. Młodzi politycy rzadko mają coś ciekawego do powiedzenia, poza powtarzaniem słów za starszymi, a wybory jednomandatowe – te na prezydentów miast – wcale nie wyłaniają postaci kryształowych. Liczba świetnych menedżerów (choćby we Wrocławiu) równa jest zapewne liczbie osób, którymi interesuje się prokuratura (jak prezydentem Olsztyna).
Nie wierzę również w takie propozycje, jak te zgłaszane przez publicystę Jarosława Makowskiego. Wejście do polityki tzw. autorytetów – profesorów itp. zawsze kończyło się ich szybkim upolitycznieniem, a nie podniesieniem prestiżu samej polityki. Upartyjnienie prof. Władysława Bartoszewskiego zaszkodziło jego autorytetowi i w niczym nie podniosło jakości polskiej polityki – chyba że za takie uznamy mianowanie oponentów bydłem.
Czy jesteśmy więc w sytuacji bez wyjścia? Śmiem twierdzić, że nie. Pierwszym krokiem do naprawy państwa mogłoby być usunięcie z polityki kilkunastu liderów Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości. Dlaczego? Bo to na partyjnych szczytach decyduje się kształt i program partii. Szeregowi politycy – z całym dla nich szacunkiem – stanowią raczej treść, która wypełnia pustą formę partii politycznych. Poza tym nie możemy dłużej czekać. Wystarczy przyjrzeć się kilku najświeższym przykładom z polityki zagranicznej i wewnętrznej, by zobaczyć, że konflikt między PO a PiS zagraża przyszłości Polski.
Wyznania byłego wiceministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego były wstrząsem. Ujawnienie kulisów rozmów z Amerykanami na temat instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce mogło osłabić naszą pozycję negocjacyjną. Ponadto gdy Waszczykowski udzielał słynnego wywiadu, był wysokim urzędnikiem państwowym, który musiał się liczyć z konsekwencjami swego działania. Jednocześnie wyłaniający się z jego opowieści obraz polskiego premiera, szefa jego gabinetu oraz ministra spraw zagranicznych jest – by użyć popularnego sformułowania – porażający. Co ważne, jego słowa nie zostały zdementowane, a kara, która go spotkała, stanowiła odpłatę za ujawnioną prawdę.