Liderzy Platformy i PiS w odstawkę

Skoro SLD do dziś płaci za swe rządy, dlaczego nie pociągnąć do odpowiedzialności liderów PO i PiS za to, co zrobili – a ściślej czego nie zrobili – z Polską w ostatnich kilku latach? – zastanawia się publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 28.08.2008 04:21

Liderzy Platformy i PiS w odstawkę

Foto: Rzeczpospolita

Spór Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością to już nie niewinna konkurencja o to, kto zdobędzie władzę w Polsce. To par excellence wojna domowa, która na zewnątrz zagraża bezpieczeństwu państwa, a wewnątrz jeszcze bardziej dewastuje sferę polityczną.

Nie powinniśmy się jednak oszukiwać, że istnieje łatwe remedium na nasze kłopoty. Pomysły na dopływ świeżej krwi do polityki są mało realne. Teorie na temat generacyjnych przewrotów czy okręgów jednomandatowych zawodzą. Młodzi politycy rzadko mają coś ciekawego do powiedzenia, poza powtarzaniem słów za starszymi, a wybory jednomandatowe – te na prezydentów miast – wcale nie wyłaniają postaci kryształowych. Liczba świetnych menedżerów (choćby we Wrocławiu) równa jest zapewne liczbie osób, którymi interesuje się prokuratura (jak prezydentem Olsztyna).

Nie wierzę również w takie propozycje, jak te zgłaszane przez publicystę Jarosława Makowskiego. Wejście do polityki tzw. autorytetów – profesorów itp. zawsze kończyło się ich szybkim upolitycznieniem, a nie podniesieniem prestiżu samej polityki. Upartyjnienie prof. Władysława Bartoszewskiego zaszkodziło jego autorytetowi i w niczym nie podniosło jakości polskiej polityki – chyba że za takie uznamy mianowanie oponentów bydłem.

Czy jesteśmy więc w sytuacji bez wyjścia? Śmiem twierdzić, że nie. Pierwszym krokiem do naprawy państwa mogłoby być usunięcie z polityki kilkunastu liderów Platformy oraz Prawa i Sprawiedliwości. Dlaczego? Bo to na partyjnych szczytach decyduje się kształt i program partii. Szeregowi politycy – z całym dla nich szacunkiem – stanowią raczej treść, która wypełnia pustą formę partii politycznych. Poza tym nie możemy dłużej czekać. Wystarczy przyjrzeć się kilku najświeższym przykładom z polityki zagranicznej i wewnętrznej, by zobaczyć, że konflikt między PO a PiS zagraża przyszłości Polski.

Wyznania byłego wiceministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego były wstrząsem. Ujawnienie kulisów rozmów z Amerykanami na temat instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce mogło osłabić naszą pozycję negocjacyjną. Ponadto gdy Waszczykowski udzielał słynnego wywiadu, był wysokim urzędnikiem państwowym, który musiał się liczyć z konsekwencjami swego działania. Jednocześnie wyłaniający się z jego opowieści obraz polskiego premiera, szefa jego gabinetu oraz ministra spraw zagranicznych jest – by użyć popularnego sformułowania – porażający. Co ważne, jego słowa nie zostały zdementowane, a kara, która go spotkała, stanowiła odpłatę za ujawnioną prawdę.

Jaką? Ano taką, że odpowiedzialni za politykę zagraniczną politycy PO kierują się pychą, osobistymi ambicjami, nienawiścią do prezydenta i chęcią osiągnięcia jak najlepszego wyniku w sondażach. Dowiedzieliśmy się, że sposób negocjowania z Amerykanami tarczy antyrakietowej podporządkowany był raczej założeniu, by sukcesu przypadkiem nie przypisano prezydentowi, niż racji stanu.

Z podobnym mechanizmem mieliśmy do czynienia, kiedy wybuchł konflikt w Gruzji. Gdy prezydent postanowił się udać na Kaukaz, politycy PO próbowali storpedować jego misję, by jej ewentualny sukces nie poprawił notowań głowy państwa. Dopiero na wieść, że Lecha Kaczyńskiego ubiegnie Nicolas Sarkozy, premier zgodził się wypożyczyć rządowy samolot delegacji przywódców pięciu państw do Gruzji.

Zastanawiające, że politykom PO w sporze gruzińskim znacznie bliżej do sceptycyzmu Niemców czy Francuzów – którzy zwyczajowo wolą nie widzieć w Rosji zagrożenia – niż do Litwinów, Łotyszy i Estończyków, którzy odczuwają moskiewskie zagrożenie, bo doświadczyli go na własnej skórze.

Oczywiście prezydent nie jest wyłącznie niewinną ofiarą. W pamięci wielu Polaków zbyt dobrze tkwią obrazy, gdy naszą dyplomacją kierowała Anna Fotyga – do niedawna szefowa jego kancelarii. Mimo formułowania ostrych i ambitnych postulatów budowy silnej i suwerennej polityki zagranicznej, z jej realizacją były poważne kłopoty, a nasza dyplomacja była – delikatnie rzecz ujmując – niezbyt zręczna. Podobnie jak w czasie negocjacji w sprawie traktatu lizbońskiego PiS zajmował niejasne stanowisko, tak dziś niezdecydowany jest prezydent, który odnośnie ratyfikacji traktatu jest „za, a nawet przeciw”.

Gorszący spektakl niechęci między PO i PiS jest jeszcze bardziej destrukcyjny w polityce wewnętrznej. Czas od ostatnich wyborów parlamentarnych jest w dużej mierze czasem straconym. Instytucje państwa nie zostały wzmocnione, kolejne sfery życia publicznego ulegają upolitycznieniu, ponieważ stają się polem partyjnych manewrów dla polityków PO i PiS. Przed październikiem 2007 r. sytuacja też nie była lepsza. Mimo sporego wysiłku rządzący PiS – podobnie jak PO dziś – więcej czasu poświęcał na wojnę z opozycją, niż pracę na rzecz naprawy państwa.

Gdy w polskim Sejmie słyszy się hasło Białoruś lub targowica, trudno się zorientować, czy to posłowie PO atakują parlamentarzystów z PiS, czy może akurat odwrotnie

Na niekorzyść PO i PiS przemawia też jałowość sporu, jaki ze sobą toczą. Sporo jest przecież kwestii, w których rozwiązania proponowane przez ludzi Tuska wydają się sensowne, podobnie jak jest sporo obszarów, w których ekipa Kaczyńskich ma rację.

Tymczasem w Polsce dwa zwalczające się obozy toczą ze sobą śmiertelny bój. Według Platformy PiS to partia zbrodnicza, która zagraża demokracji i prawom obywatelskim. Jej rządy to czas dyktatury, jeżeli nie totalitaryzmu, jedynymi intencjami jej liderów jest nienawiść, resentyment i podłość. Dla PiS ludzie Platformy to zdrajcy interesu narodowego, osoby współpracujące ze służbami różnego autoramentu, mające poważne kłopoty z patriotyzmem. W efekcie trudno się dziś połapać, kto kogo porównuje do Putina, Łukaszenki, Stalina, Berii czy Hitlera. Gdy słyszy się hasło Białoruś albo targowica, trudno się zorientować, czy to posłowie PO atakują parlamentarzystów z PiS, czy akurat odwrotnie.

Wbrew stawianym niekiedy tezom problem Polski po 2005 roku nie polega wyłącznie na konflikcie osobowości między Jarosławem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem. Bo czy PiS jest w stanie zbudować nowe państwo, IV RP? Bezpieczne, tanie i suwerenne? Dwa lata rządów tej partii pokazały, że chyba nie. A czy PO jest w stanie tego dokonać? Ostatni rok, a szczególnie ostatnie tygodnie upewniają nas, że nie. A może jest szansa, że te partie wspólnie zbudują IV Rzeczpospolitą, tak jak zapowiadały trzy lata temu? Niestety, nikt w to już nie wierzy. A przypominanie dziś, że w 2005 roku miał powstać rząd PO i PiS, który miał naprawić wszystko, co w Polsce złe, ale nie powstał, przypomina więc snucie politycznej fikcji w rodzaju: co by było, gdyby Hitler nie zaatakował nas w 1939 r., a Jaruzelski nie wprowadził stanu wyjątkowego w 1981 r.

Wbrew pięknej legendzie o nazwie IV RP fakty są takie, że obie partie zmarnowały historyczną szansę na dużą i poważną zmianę w polskiej polityce. Dobra sytuacja międzynarodowa i ogromna mobilizacja społeczna oraz świetny rozwój gospodarczy zostały roztrwonione. Dziś Polacy powinni zastanowić się, jak im za to podziękować. Nadszedł bowiem czas na rozliczenie zarówno partii Kaczyńskich, jak i ugrupowania Tuska ze zmarnowania historycznej szansy, jaką była możliwość realizacji idei IV RP. Skoro SLD do dzisiaj płaci cenę za swe rządy, dlaczego nie pociągnąć do odpowiedzialności liderów PO i PiS za to, co zrobili – a ściślej czego nie zrobili – z Polską w ostatnich kilku latach?

Polska nie może sobie pozwolić dłużej na jałowy spór Platformy i PiS. Nie możemy sobie pozwolić na to, by dalej być słabym i nieefektywnym państwem, monstrualnie rozrośniętym, a przy tym boleśnie nieskutecznym. Świat dookoła nas zmienia się zbyt szybko, byśmy dłużej mieli czekać na polską wersję modernizacji: na autostrady, na rozbudowę infrastruktury, na odbiurokratyzowanie administracji państwowej, na bogactwo, które będzie wspierać naszą tożsamość, kulturę i tradycję. To teraz decyduje się przyszłość Polski, ale też przyszłość Unii Europejskiej, przyszłość ładu politycznego w naszym regionie. Globalizujący się świat stawia coraz poważniejsze wyzwania kulturowe i tożsamościowe, wobec których konflikt Tuska z Kaczyńskim wydaje się naiwny.

Dziś korzystamy jeszcze z owoców rozwoju gospodarczego, ale nie jesteśmy przygotowani na zbliżającą się recesję. Z konfliktu PO i PiS cieszą się ci, dla których nierząd w państwie jest okazją do robienia ciemnych interesów. Ze słabego państwa cieszą się też nasi zewnętrzni wrogowie. Ponieważ nie możemy sobie pozwolić na utratę wszystkich szans, powinniśmy poważnie rozważyć możliwość kompletnej przebudowy polskiej sceny politycznej. Ale zmiana liderów partyjnych to tylko pierwszy krok. Później będziemy musieli w ogóle przemyśleć znaczenie słowa „polityka”. Nie chodzi bowiem o powierzchowne zmiany na politycznej scenie, lecz o to, jak Polacy traktują politykę. Jak? Tak samo jak ona ich. Nie ma bowiem ani państwa, ani obywateli. Tyle że takiej pracy – zarówno nad politykami, jak i społeczeństwem – nie ma na razie, kto w Polsce wykonać.

Spór Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością to już nie niewinna konkurencja o to, kto zdobędzie władzę w Polsce. To par excellence wojna domowa, która na zewnątrz zagraża bezpieczeństwu państwa, a wewnątrz jeszcze bardziej dewastuje sferę polityczną.

Nie powinniśmy się jednak oszukiwać, że istnieje łatwe remedium na nasze kłopoty. Pomysły na dopływ świeżej krwi do polityki są mało realne. Teorie na temat generacyjnych przewrotów czy okręgów jednomandatowych zawodzą. Młodzi politycy rzadko mają coś ciekawego do powiedzenia, poza powtarzaniem słów za starszymi, a wybory jednomandatowe – te na prezydentów miast – wcale nie wyłaniają postaci kryształowych. Liczba świetnych menedżerów (choćby we Wrocławiu) równa jest zapewne liczbie osób, którymi interesuje się prokuratura (jak prezydentem Olsztyna).

Pozostało 91% artykułu
Wybory prezydenckie
PSL nie wystawi własnego kandydata w wyborach prezydenckich. Ludowcy poprą Szymona Hołownię
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Rozliczanie PiS. Adrian Zandberg: Ludzie już żyją czymś innym
Polityka
Wybory prezydenckie 2025: Pojawił się nowy kandydat. Kim jest?
Polityka
Tobiasz Bocheński odniósł się do sprawy Marcina Romanowskiego. "Nie ukrywałbym"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Nowy sondaż partyjny: PiS zyskuje. Dystans między KO coraz mniejszy