Włodzimierz Cimoszewicz przed pierwszą turą wyborów prezydenckich poparł kandydata PO. Ale – jak pokazało głosowanie – Komorowski nie zyskał w oczach wyborców lewicy. Andrzej Olechowski, który sam miał chrapkę na lewicowy elektorat, zebrał zaledwie 1,44 proc. głosów.
Dlaczego polityczni giganci z lat 90. nic nie wskórali? – Magia nazwisk osób, które w ostatniej dekadzie XX wieku były ikonami szeroko pojętej lewicy, traci na znaczeniu – tłumaczy dr Maciej Drzonek, politolog z Uniwersytetu Szczecińskiego. – Dla wyborców coraz ważniejsze stają się polityczna skuteczność i pewna elastyczność poglądów.
[srodtytul]Głos wołającego na puszczy[/srodtytul]
Cimoszewicz, były premier, były minister sprawiedliwości i spraw zagranicznych, jeszcze przed pięcioma laty był nadzieją polskiej lewicy na odzyskanie wpływu na politycznej scenie.
Przeprowadzony w maju 2005 r. sondaż Pentora dawał Cimoszewiczowi w ówczesnych wyborach prezydenckich pewny awans do II tury z najlepszym ze wszystkich kandydatów wynikiem 36 proc. Po skandalu wywołanym przez Annę Jarucką Cimoszewicz ze startu zrezygnował i zaszył się w Puszczy Białowieskiej.