– Nie mam wątpliwości, że to polityczna zemsta za ujawnienie tzw. taśm Ludwiczuka. Dochodziły do mnie sygnały, że po wyborach mnie zniszczą, że w Wałbrzychu nie mam już czego szukać – mówi „Rz” Longin Rosiak, główny specjalista w Centrum Zarządzania Kryzysowego w Wałbrzychu.
Pod koniec listopada Rosiak, wówczas pełnomocnik komitetu wyborczego Mirosława Lubińskiego (Wałbrzyska Wspólnota Samorządowa) rywalizującego z ubiegającym się o reelekcję Piotrem Kruczkowskim (PO), ujawnił nagraną na dyktafonie swoją rozmowę z ówczesnym senatorem PO Romanem Ludwiczukiem. W długim, pełnym wulgaryzmów monologu Ludwiczuk sugerował, że jeśli Rosiak wycofa się z pracy w sztabie kontrkandydata Platformy, może liczyć na fotel wicestarosty i atrakcyjną wycieczkę zagraniczną. Ujawnienie „taśm Ludwiczuka” wywołało medialną burzę, opozycja mówiła o próbach politycznej korupcji. W efekcie Ludwiczuk zrezygnował z członkostwa w Platformie.
Po drugiej turze wyborów władzę w powiatowej radzie w Wałbrzychu przejęła koalicja PO – SLD, a prezydentem został Piotr Kruczkowski, prywatnie dobry znajomy Ludwiczuka.
W czwartek Kruczkowski przedłożył radzie powiatowej wniosek o zwolnienie z pracy Rosiaka (pracodawcą CZK jest miasto; Rosiak jest też radnym, a do zwolnienia radnego potrzeba zgody samorządu – red.). Rządząca koalicja wniosek poparła jednogłośnie. Jak dowiedziała się „Rz”, w klubie radnych PO w tej sprawie wprowadzono bezwzględną dyscyplinę.
– Wygląda to na zemstę prezydenta z PO na rywalu politycznym za ujawnienie rozmów z senatorem Ludwiczukiem. Od afery minęły dwa miesiące, a jej skutki nadal są bardzo bolesne dla lokalnej struktury rządzącej partii – ocenia dolnośląski radny Piotr Sosiński (PiS), były wiceprezydent Wałbrzycha.