Jednak się zbudziłem. I było to inne przebudzenie, niż wtedy się spodziewałem. Przede mną był ów rok. Rok wielkich nadziei, wielkich oczekiwań i wielkich przemian, które spowodowały, że znów poczuliśmy się ludźmi. Dziś się dziwię pewności, którą wtedy miałem w sobie. Inni się bali, trzęśli ze strachu, nie wierzyli. Ale ja byłem pod tak wielkim wpływem moich mistrzów, że upadek komuny jawił mi się jasno i klarownie, jak koniec jakiegoś niedobrego filmu, z banalnym scenariuszem, w którym wszystko od początku jest jasne. Wiadomo, kto zginie i kto jest sprawcą. Zbrodnia wychodzi na jaw już w pierwszych minutach, a po kolejnych dziesięciu wszyscy wiedzą, że zbrodniarz zostanie złapany.
Komuna skończyła się właśnie tak, reżim pomerdał trochę przedśmiertnie ogonem i zdechł. Na miejsce Jaruzelskiego i jego drużyny weszli Tadeusz Mazowiecki o smutnych oczach, wiecznie wesoły Jacek Kuroń, Geremek i inni artyści, pod rządami których rozpoczęliśmy drogę w naszą międzygwiezdną przyszłość.
Nie tylko kibicowałem tym zmianom, nie byłem jedynie statystą. Po reaktywacji na studiach w pierwszych dniach grudnia 1988 zanurkowałem jak hemingwayowski marlin w ocean przemian. Zafurczał wokół mnie samizdat, pisałem i kolportowałem, mobilizowałem i motywowałem do rewolucji. Czułem wiatr historii w skrzydłach i im bliżej było czerwca, tym mój rejs do wolności był śmielszy.
W Krakowie powstawały komitety obywatelskie. Poszukiwano młodych ludzi do akcji ulotkowej. Zgłosiłem się wraz z przyjaciółmi i zaangażowałem na całego, a tempo było tak szybkie, że równocześnie z przygotowaniami do rewolucji kończyłem studia. Znów był maj, jak rok temu, ale jakże inny. Przed rokiem o tej porze decydowałem się na opuszczenie Polski na dobre. Ledwie 12 miesięcy później, jako były emigrant, współpracownik Radia Wolna Europa i rozbijający się po Związku Sowieckim dysydent, szykowałem się do skoku po wolność.
W Krakowie znów kwitły kasztany, lekki wiatr niósł po Plantach fale kotłujących się kłębków i pyłków, zwiędłych bzów i akacji. Zwodniczo pachniały jaśminy, starzy ludzie rozsiadali się na ławkach, a my, fordanserzy rewolty, naklejaliśmy na ścianach kamienic plakaty i pyskowaliśmy szydzącym z nas esbekom. Czuliśmy, że już wolno, że za te słowa prawdy nikt więcej nas nie skrzywdzi.