Starsza córka zmarłego w 2016 roku dyktatora Islama Karimowa, Gulnara, odezwała się po raz pierwszy od sześciu lat. Z kolonii karnej nr 21 w obwodzie taszkienckim przekazała list, który we wtorek ujrzał światło dzienne. 46-letnia „Księżniczka Wschodu" (tak od lat nazywają ją media w krajach byłego ZSRR) pisze w nim, że „przeprasza naród", i zapewnia, że „całkiem się zmieniła".
Oświadczyła, że „na rzecz budżetu państwa" władze w Taszkiencie już zabrały jej 1,2 mld dolarów „prywatnych aktywów", które znajdowały się w kraju. Twierdzi też, że na zamrożonych rachunkach w zagranicznych bankach ma jeszcze 686 mln dolarów, i na własne życzenie zrezygnowała z roszczeń do tych środków. Gulnara przyznała, że zwróciła się również do obecnego prezydenta kraju Szawkata Mirzijojewa z prośbą o pomoc medyczną. Kobieta przekonuje, że jest „bardzo zaniepokojona" stanem swego zdrowia i wymaga przeprowadzenia dwóch operacji.
Przeczytaj też: Rosjanie nie chcą krócej pracować. Boją się utraty zarobków
Tuż po publikacji listu córki zmarłego dyktatora Uzbekistanu do więzienia udała się komisja na czele z uzbeckim urzędnikiem ds. praw obywatelskich. Po wizycie opublikowano komunikat z zapewnieniem, że Gulnara „czuje się dobrze", i podziękowaniami „dla personelu medycznego za pomoc". Opublikowano też zdjęcia z sali więziennego szpitala z białą i starannie wyprasowaną pościelą na łóżkach. Gulnary, rzecz jasna, podobnie jak innych pacjentów, na zdjęciach nie ma.
Historia Gulnary z pewnością nadawałaby się na scenariusz hollywoodzkiego filmu. Jej ojciec objął władzę w kraju jeszcze w 1989 roku, zostając pierwszym sekretarzem rządzącej Komunistycznej Partii Uzbekistanu. Im dłużej władał krajem, tym szybciej rozwijała się kariera jego córki Gulnary, która w konsekwencji stała się najbogatszą i zarazem najbardziej wpływową kobietą Azji Środkowej.