To kolejny przełom w Sudanie, pogrążonym w chaosie 40-milionowym kraju w północno-wschodniej Afryce. Najprawdopodobniej pozwoli uniknąć wojny domowej. Pytanie jednak, czy opozycja może ufać juncie, która od obalenia dyktatora Omara Baszira, co stało się ledwie dwa miesiące temu, już nieraz próbowała ją ograć i krwawo tłumiła kolejne protesty.
- Jestem trochę sceptyczny. Nadzieję pokładam w tym, że porozumienie wynegocjowały siły zewnętrzne, Unia Afrykańska i nasz sąsiad Etiopia, i cieszy się ono poparciem społeczności międzynarodowej - mówi "Rzeczpospolitej" Nagmeldin Karamalla, sudański analityk, mieszkający w Polsce i organizujący tu wiece na rzecz demokracji w swojej ojczyźnie.
Jego zdaniem za długi jest okres przejściowy w dochodzeniu do normalnych wyborów. Dużo może się stać przez przewidziane w porozumieniu trzy lata lub - jak dodał ostrożnie przedstawiający je w piątek rano mediator z Unii Afrykańskiej Mohamed Hasan Lebat. - "ciut więcej niż trzy lata".
Przez pierwszą część tego okresu, w nowej radzie rządzącej krajem najwięcej do powiedzenia mają mieć nadal wojskowi. Przez następne półtora roku - cywile.
Jak mają wyglądać władze tymczasowe? Szczegóły przedstawił portal "Sudan Tribune", redagowany przez sudańskich emigrantów politycznych w Europie.