Kaczyński od dłuższego czasu przygotowywał partię, by mogła radzić sobie bez wieloletniego rzecznika. Nigdy nie mógł znaleźć jednak odpowiedniego momentu, by wyrok wykonać. Poza tym Hofman ciągle był potrzebny.
Czarne chmury zebrały się nad nim przed wyborami europejskimi, gdy został po raz pierwszy zawieszony. Szybko oczyścił się z zarzutów, które w sprawie oświadczeń majątkowych formowało CBA. Ale Kaczyński wymyślił wentyl bezpieczeństwa. Jego zastępcą mianował Marcina Mastalerka, który miał uczyć się przy starszym koledze fachu rzecznika. Przed wyborami europejskimi byli w sztabie obaj. Zgłaszali pomysły, ale konkurowali zamiast współpracować.
Potem prezes próbował sprawdzić, jak będzie wyglądać kampania bez Hofmana. Po przegranych wyborach europejskich odsunął go od siebie i odciął od podstawowych informacji. Symbolem była scena z lipca, gdy Hofman otoczony dziennikarzami wchodził na konwencję, na której Kaczyński podpisał z Jarosławem Gowinem i Zbigniewem Ziobrą umowę o wspólnych listach wyborczych prawicy.
Rzecznik z pewną miną przedzierał się przez mikrofony, zbywając pytania o to, czy dojdzie do porozumienia (nie było to pewne do ostatniej chwili). Dzięki legendarnej wręcz pewności siebie, nikt nie poznał, że Hofman po prostu nie wie, jak przebiegają negocjacje. O tym sam dowiadywał się z mediów.
Jednak w partii sporym zaskoczeniem było to, że nie wszedł do sztabu przed rozpoczętą we wrześniu kampanią samorządową. Bywał w nim od lat, a odkąd w PiS w 2010 r. zabrakło poprzednich twórców strategii - Adama Bielana i Michała Kamińskiego - nie opuścił żadnej kampanii. Tym razem też znalazł drogę, by w końcu wrócić do najbliższego otoczenia. Znał słabość prezesa, wykorzystał moment, gdy zaczęło dziać się źle.