Najpierw w opałach znalazł się Radosław Sikorski, gdy w polskich mediach nagłośniono jego kontrowersyjną wypowiedź dla amerykańskiego portalu Politico. „Chciał (Putin), żebyśmy uczestniczyli w podziale Ukrainy" – mówił marszałek Sejmu o wizycie premiera Donalda Tuska w Moskwie w 2008 r. W Polsce wypowiedź wywołała burzę, bo – gdyby to była prawda – oznaczała zlekceważenie determinacji Putina w rozbiorze Ukrainy i w negatywnym świetle stawiała politykę wschodnią Tuska i Sikorskiego.
Choć marszałek przeprosił za te słowa, to przyznał jedynie, że oferta nie mogła paść podczas spotkania w Moskwie. Skończyło się to dla niego wnioskiem o odwołanie ze stanowiska i wpadką wizerunkową, kolejną po aferze taśmowej.
„Grzegorz robi porządki"
Według naszych rozmówców z otoczenia Sikorskiego on sam jest przekonany, że za nagłośnienie jego słów odpowiada MSZ kierowane przez Grzegorza Schetynę. – To urzędnicy MSZ wychwycili tekst Politico. Nikt inny tego nie zauważył. Te konkretne słowa Sikorskiego zostały celowo nagłośnione w Polsce – twierdzi nasz rozmówca z otoczenia marszałka.
Sugestia jest jasna – to Schetyna stoi za kłopotami Sikorskiego. Takie przekonanie wzmacnia dodatkowo fakt, że z MSZ do mediów wyciekły informacje o służbowych notatkach z rozmów Tuska z Putinem, które miały potwierdzać złożenie oferty rozbioru Ukrainy – tyle że podczas rozmowy w Polsce w 2009 r.
Jaki cel w atakowaniu marszałka miałby mieć Schetyna? To dla naszych rozmówców w PO jest jasne. Po pierwsze, osłabia potencjalnego recenzenta swojej polityki – a na sprawach zagranicznych Sikorski zna się o niebo lepiej. Faktem jest, że po tej wpadce wiarygodność marszałka Sejmu została nadszarpnięta.