"Wprost" sprawdził okres od 2007 r. do września 2014 r. Sikorski pełnił wówczas funkcję ministra spraw zagranicznych. "Ta posada wiąże się z całodobową opieką Biura Ochrony Rządu i możliwością jeżdżenia rządową limuzyną" - zaznaczają w swoim tekście Agnieszka Burzyńska i Michał Majewski.
Jak piszą dziennikarze tygodnika, co najmniej od 2009 r. (od tego czasu są ujawniane oświadczenia - red.) Sikorski wykorzystuje publiczne środki na podróże prywatnym autem. "Wprost" wylicza, że w 2009 r. z kasy Sejmu Sikorski pobrał 1245 zł, ale już rok później kwota urosła do ponad 21 tys. zł. W 2011 r. było już 26,5 tys. zł, w 2012 r. pobrał 19,1 tys. zł. W zeszłym roku wyszło niecałe 10 tys. zł. Łatwo wyliczyć, że w owym 2011 r. Biorąc pod uwagę to, że za każdy przejechany kilometr własnym samochodem Sejm daje posłom 0,83 zł, Radosław Sikorski przejechał w celach służbowych... 32 tys. km - pisze "Wprost".
Tygodnik w piątek po południu wysłał marszałkowi Sejmu pytania m.in. o to, dokąd jeździł oraz jak to się stało, że wyjeździł tyle kilometrów. Rzeczniczka Sikorskiego przysłała "Wprostowi" krótką odpowiedź: „Radosław Sikorski zawsze oddzielał działalność poselską od funkcji ministerialnej. Nigdy nie używał samochodów służbowych, będących w gestii MSZ, do celów poselskich".
Zdaniem "Wprostu", wypłaty na służbowe wyjazdy swoim samochodem dla Sikorskiego wyglądają dziwnie w zestawieniu z innymi najważniejszymi osobami w państwie ochranianymi przez BOR. Tygodnik przytacza przy tej okazji, że np. Grzegorz Schetyna jako wicepremier i szef MSWiA w 2009 r. nie wziął z Sejmu ani złotówki na poczet wyjazdów swoim samochodem. Jako marszałek Sejmu, nie korzystała z tego również Ewa Kopacz, a także ani grosza nie wzięli wicepremier Janusz Piechociński czy były premier Donald Tusk.