Kilkanaście dni temu na stronach gospodarczych „Gazety Wyborczej", opisany jako reklama, ukazuje się wywiad z ministrem rolnictwa i rozwoju wsi Markiem Sawickim.
Wyjaśnia w nim głównie sprawy związane z odszkodowaniami za szkody wyrządzone przez dziki czy cenami skupu wieprzowiny i mleka.
Po długim oczekiwaniu na odpowiedź i licznych ponagleniach w tej sprawie „Rzeczpospolita" uzyskała informację, ile podatnicy zapłacili za tę rozmowę.
„Ogłoszenie w GW kosztowało 11 725,65 zł" – odpisał na nasze pytanie Witold Katner, rzecznik prasowy resortu rolnictwa. „Źródło finansowania – to środki budżetowe przeznaczone na działania informacyjne i promocyjne dotyczące rolnictwa i gospodarki żywnościowej". Katner dodaje, że „zamieszczenie materiału informacyjnego w postaci artykułu dotyczącego polskiego rolnictwa na łamach »Gazety Wyborczej« pozwala na dotarcie z informacjami o działaniach podejmowanych przez Ministerstwo Rolnictwa do mieszkańców całej Polski. Była to jednorazowa akcja".
Sprawa jest o tyle kontrowersyjna, że rzecz dzieje się w trakcie rolniczych protestów. Minister bez trudu dostałby się na łamy każdej gazety, redakcje są w takich sytuacjach zainteresowane rozmowami z politykami odpowiadającymi za wrażliwe kwestie. Sawicki jest też ostatnio bardzo aktywny w mediach elektronicznych – chodzi do licznych stacji telewizyjnych, udziela wywiadów w radiu. Co więcej, kilka dni później ukazuje się na łamach „Wyborczej" już zwykły wywiad z ministrem.
Czy szef resortu dobrze wydał te 12 tys. zł? – To kompletnie bez sensu – mówi dobrze znający branżę medialną Sebastian Bojemski, prezes firmy PR PRacownia. – Tego typu wywiady są sztuczne, wręcz kontrproduktywne. Wie to każdy, kto choć kilka dni zajmował się komunikacją społeczną – dodaje. Dlaczego? Bojemski tłumaczy, że ponieważ w tego rodzaju rozmowach widać sponsoring, ludzie ich nie czytają. – Po co w bieżącym temacie robić takie rzeczy, skoro wszyscy są tym zainteresowani? Tym bardziej że tego rodzaju rozmowę przeczyta zdecydowanie mniej ludzi – pyta Bojemski.
To jednak nie pierwszy raz, gdy minister Sawicki wydaje publiczne pieniądze na... samego siebie. W kwietniu ubiegłego roku opisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej" sprawę zakupu przez ministra tabliczki z jego imieniem i nazwiskiem, po tym jak wrócił do resortu po dymisji Stanisława Kalemby. Jak udało nam się wówczas ustalić, za tabliczkę dla ministra resort zapłacił 2644,5 zł.
Sęk w tym, że takie tabliczki można zamówić za 20 razy mniejsze pieniądze. Katarzyna Kamieniewska z warszawskiej firmy Laminex mówiła nam wtedy, że grawerowaną wizytówkę z mosiądzu można kupić za 130 zł. Podobnie było w innych zakładach, do których wówczas dzwoniliśmy.