Skazany na partyjną banicję Grzegorz Napieralski nie składa broni. W poniedziałek wniósł odwołanie od wyroku, który zakazuje mu pełnienia jakichkolwiek funkcji w SLD przez trzy lata.
– Ten wyrok to kneblowanie mi ust. Oznacza, że przez trzy lata praktycznie nie mógłbym nic zrobić, nawet zostać delegatem na konwencję. A tam toczą się debaty programowe – tłumaczy powody swojej decyzji Napieralski. I dodaje, że chce walczyć o swój pełnoprawny byt w SLD.
Z odwołania, którego treść poznała „Rzeczpospolita", wynika, że Napieralski przyjął dwutorową linię obrony.
Z jednej strony wskazuje na towarzyszące jego styczniowemu zawieszeniu i marcowemu procesowi łamanie przepisów statutu SLD, ustawy o partiach politycznych, a nawet konstytucji. Napieralski twierdzi też, że skazanie go za nawoływanie do zmiany nazwy, logo, programu czy też liderów partii jest absurdalne.
– Od momentu istnienia SLD partia dokonywała zmian zarówno w zakresie logo, programu, jak i liderów. Leszek Miller piastuje swoje stanowisko właśnie w wyniku takiej zmiany – tłumaczy nam były lider Sojuszu.
W swoim odwołaniu Napieralski wytyka też, że na podstawie stawianych mu zarzutów ukarać można także lidera partii Leszka Millera. – On również wypowiadał się krytycznie o wyborczych wynikach SLD – podkreśla.
„Nie ma sensu szminkować rzeczywistości. 8 procent w wyborach to dotkliwa porażka. To nie tylko wynik ograniczający pole politycznego działania, ale i mocno ambarasujący. Wynik, który wpędza nas w żenujące dyskusje, naraża na kpiny i jadowite uwagi" – przytacza wypowiedź Millera po wyborach parlamentarnych w 2011 r., kiedy to właśnie Napieralski kierował partią. I przypomina, że obecny szef za te słowa nie był karany.