Według reżimu obecność wojsk Stanów Zjednoczonych jest jednoznaczna z ciągłym prowokowaniem Pjongjangu. Posłużono się nawet określeniem "nieustanne wymachiwanie szablą". Rzecznik północnego MSZ stwierdził dodatkowo, iż celem Amerykanów są ciągłe prowokacje, głównie w postaci wspólnych ćwiczeń wojskowych przeprowadzanych z Południem.

Jak wiadomo, gra o zjednoczenie półwyspu polega w przeważającej większości na budowaniu zaufania. Podkreśla to wielokrotnie prof. Han-Bum Cho z Koreańskiego Instytutu ds. Narodowego Zjednoczenia (KINU, Korean Institute for National Unification). Kolejne żądania z Północy nazywa "taktyką salami", wyciąganiem ręki po coraz więcej i więcej podczas procesu negocjacji. Z pewnością Pjongjang zdecyduje się w niedalekiej przyszłości na jeszcze bardziej kategoryczne słowa.

Obecnie w Korei Południowej stacjonuje blisko 30 tys. amerykańskich żołnierzy. Ich obecność sięga 1950 roku, początku konfliktu zbrojnego na półwyspie. Wojska są gwarantem stabilizacji, obie Koree nie podpisały oficjalnego rozejmu, ale jedynie zawieszenie broni. 2/3 całej liczby żołnierzy stacjonuje w stołecznej dzielnicy Yongsan położonej w samym centrum Seulu. Od lat są plany przeniesienia Amerykanów w inne, mniej prestiżowe miejsce, opinia publiczna co pewien czas podnosi ten temat. Mieszkańcy gęsto zaludnionego Seulu mają dość tego, że prestiżowe tereny zajmuje wojsko. Co roku przeprowadzane są także wspólne amerykańsko-południowokoreańskie manewry. Choć to jedynie rutynowe sprawdzanie możliwości wojska, Północ nazywa je przygotowaniami do inwazji powyżej 38. równoleżnika.

W tegorocznej edycji największych ćwiczeń nazywanych Ulchi Freedom Guardian (na cześć Eulji Mundeaka, słynnego generała z czasów królestwa Goguryeo z VII w n.e.) brało udział 80 tys. żołnierzy obu stron. Manewry trwaly od 17 do 28 sierpnia.