W tym celu wybrane zostało w niedzielę Zgromadzenie Konstytucyjne. Liczy 545 osób i ma zastąpić parlament, z którym prezydent Maduro znajduje się w stanie wojny.
Od półtora roku większość w parlamencie ma opozycja, która bojkotuje działania następcy charyzmatycznego marksisty Hugo Chaveza. Problem w tym, że Zgromadzenie Konstytucyjne zostało wybrane niezgodnie z konstytucją. Takiego zdania jest nie tylko opozycja, ale także prokurator generalny Luisa Ortega. Niedzielne wybory odbyły się po raz pierwszy bez obecności zagranicznych obserwatorów. Uczestniczyć w nich miało 41,53 proc. uprawnionych, a więc 8,1 mln osób.
„Mały Hitler" z opozycji
– To najlepszy wynik od czasów rewolucji sprzed 18 lat – ogłosił Nicolas Maduro.
– To nic innego jak największe oszustwo wyborcze naszych czasów – orzekł Julio Borges, przewodniczący parlamentu, jeden z przywódców opozycji. Jego zdaniem liczba oddanych głosów nie przekracza 2,5 mln spośród 19,4 mln uprawnionych do głosowania. Prezydent Maduro nie kryje przy tym, że niedzielne wybory są jedynie narzędziem, które ma mu umożliwić pozbawienie immunitetu liderów opozycji i osadzenie ich w areszcie. – Na małego Hitlera czeka już jego cela – oświadczył kilka dni temu w telewizji. Miał na myśli Freddy'ego Guevarę, lidera opozycji, który stoi na czele Koalicji na rzecz Jedności Demokratycznej (MUD). Oznacza to, że powołanie Zgromadzenia Konstytucyjnego przybliża moment ostatecznej konfrontacji. Nie brak opinii, że kraj znajduje się na granicy wojny domowej.
– Największe zastrzeżenie budzi ordynacja wyborcza, zgodnie z którą większość członków konstytuanty wybranych została w miastach według klucza: jedno miasto jeden przedstawiciel. Oznacza to, że liczące 2 mln mieszkańców Caracas ma tylko jednego przedstawiciela – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Humberto Soccomandi z brazylijskiego dziennika ekonomicznego „Valor Economico" znający dobrze Wenezuelę. Pozostałych wybierały określone grupy społeczne i zawodowe.