„Pod niewinnie brzmiącą nazwą tego przedmiotu próbuje się przemycać do polskich szkół ideologię i politykę, a na to nie może być zgody” – napisał w miniony weekend na portalu X prezydent Karol Nawrocki. Podkreślając przy tym, że „to rodzice w pierwszej kolejności mają prawo do decyzji w sprawie edukacji dzieci”. Rodzice w sprawie uczestnictwa dzieci w edukacji zdrowotnej decyzję muszą podjąć do czwartku, 25 września.
Drobny szczegół: gdyby to od rodziców zależało, czy dziecko będzie się uczyć, czy nie, nie byłoby w naszym prawie ani obowiązku szkolnego, ani obowiązku nauki. Ale już pomijając ten szczegół, to wypowiadanie się przez głowę państwa w taki sposób nie jest niczym innym jak włączeniem się w obecnie trwającą nagonkę na szkolny przedmiot. I to taki, w którego podstawie programowej jest wiele treści ważnych dla zdrowia naszych dzieci, jak odpowiednie odżywianie, znaczenie aktywności fizycznej, uzależnienia (w tym także od telefonów), troska o zdrowie psychiczne czy umiejętność rozpoznawania i reagowania na „zły dotyk”, który jeśli się zdarza, to często ze strony osób najbliższych. Zdrowie seksualne? Jest go w programie EZ mniej niż w wychowaniu do życia w rodzinie, które było w szkołach do końca ubiegłego roku szkolnego.
Z powodów politycznych rząd Donalda Tuska wycofał się rakiem z wprowadzenia obowiązkowej edukacji zdrowotnej
W sprawie edukacji zdrowotnej mam jednak żal nie tylko do polityków opozycji, ale także obecnej koalicji rządzącej, która nie tylko szybko wpadła w wir internetowych dyskusji z prezydentem i innymi politykami, ale przede wszystkim wprowadziła ten przedmiot do szkół w absurdalny sposób, choć wiadomo było, że wybuchnie wokół tego afera.
Czytaj więcej
Eskalacja sporu o edukację zdrowotną zdaje się sięgać kresu. Nie wiadomo, kto ostatecznie wygra t...