AKS Zły, czyli wyszło zabawnie

AKS Zły to klub demokratyczny, ponad podziałami, od kibiców i dla kibiców. Tutaj nie ma klientów i lóż biznesowych, ale jest gęsta zupa z fasolą i gorąca czekolada. Spodobało się to nawet UEFA.

Publikacja: 13.12.2019 18:00

Męska drużyna AKS Zły w zeszłym sezonie zaliczyła pierwszy w historii awans. Piłkarze wygrali swoją

Męska drużyna AKS Zły w zeszłym sezonie zaliczyła pierwszy w historii awans. Piłkarze wygrali swoją grupę w warszawskiej B-klasie i dziś rywalizują już szczebel wyżej – w A-klasie. Wszystkie mecze domowe rozgrywają na boisku przy ulicy Kawęczyńskiej 44

Foto: materiały prasowe

Polskie kluby nie odnoszą sukcesów w Europie. Te „dobre", od „prawdziwej, dobrej" piłki, z dobrymi stadionami, z dobrymi sponsorami, z dobrymi piłkarzami. Wspierane przez spółki Skarbu Państwa i prywatne firmy, pokazywane w atrakcyjny sposób przez płatne telewizje. Im więcej mają jednak pieniędzy, tym gorzej grają. Przegrywają z klubami z Luksemburga, Mołdawii, Łotwy.

Legia Warszawa, która jeszcze kilka lat temu grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów, dziś nie może się przedostać do Ligi Europy, czyli tego gorszego z europejskich pucharów, gdzie przecież nie ma największych potęg na drodze. Inne kluby nawet nie zbliżyły się do osiągnięcia Legii, która dotarła do ostatniej fazy eliminacji, więc i tak kibice z Warszawy nie muszą się wstydzić przed nikim w Polsce. Prędko na poprawę nie ma co liczyć.

W tym samym czasie UEFA nagrodziła inny polski klub. AKS Zły został wybrany na najlepszy klub amatorski w Europie, a w pokonanym polu zostawił ponad 40 innych zgłoszonych drużyn. To klub świadomie idący wbrew obowiązującym trendom, które nakazują mieć bogatego właściciela i spieniężać miłość kibiców, którzy są traktowani jak klienci. Dlatego można się uśmiechnąć, bo wyboru dokonała UEFA – organizacja, która od wielu lat tak właśnie formatuje piłkę nożną w Europie. Dzięki rozgrywkom Ligi Mistrzów, kontraktom sponsorskim i uwolnieniu rynku transferów (to akurat dzięki orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości) piłkarze stali się elitą finansową sportu, a kibice płacą coraz więcej za prawo oglądania ich na żywo. Symboliczna stała się reklama kart płatniczych, która wyceniała, ile kosztują niezapomniane chwile ojca idącego z synem na mecz.

Against Modern Football

Wyszło zabawnie, bo przecież jesteśmy z ruchu Against Modern Football, ale świadomie się zgłosiliśmy. PZPN wyszedł z inicjatywą. Trzeba było przygotować prezentację, w której uzasadnialiśmy, dlaczego to nam należy się nagroda. Prezes UEFA podkreślał podczas gali, że przekonała go nasza lokalność. Działamy kulturalnie, pracujemy z dziećmi uchodźczymi, podejmujemy inicjatywy dla lokalnej społeczności. Zainteresowanie wzbudziło też kilka punktów z regulaminu, m.in. to, że tylko osoby do lat czterech mogą przeklinać na stadionie. Nie wiem, czy przy okazji prezes UEFA dowiedział się czegoś o Leopoldzie Tyrmandzie. Mam nadzieję, że jeśli nie, to nadrobi – mówi „Plusowi Minusowi" Weronika Nowakowska, jedna ze współwłaścicielek i prezesek AKS Zły.

Właśnie to jest fenomen Złego. To klub w pełni demokratyczny, gdzie każdy, kto opłaca składki członkowskie i przyjdzie na spotkanie (zwykle raz na miesiąc, jeśli nie dzieje się nic niespodziewanego), ma prawo głosu. Nie zawsze jest jednomyślność, więc – jak to w demokracji – zdarzają się kryzysy. – Czasami na spotkaniach zdarza się bitwa na argumenty, ale wychodzimy zwycięsko z takich starć. Ilu jest członków? Wszystkich jest około 200, ale na spotkania przychodzi po 40–50 osób. Ta grupa najściślej współpracuje, angażuje się w przygotowania do meczów. Z tego grona wychodzą najczęściej pomysły, ale w Złym wszyscy jesteśmy prezesami i prezeskami. Każdy może poddać pomysł do dyskusji. Kiedyś ktoś rzucił pomysł: zróbmy kubki Złego czy koszulki z nowymi wzorami. Analizujemy i jeśli się to spina finansowo i możemy coś takiego przeprowadzić, to robimy – mówi Weronika Nowakowska.

Tak miało być. AKS Zły wziął się z niezgody na pozbawienie kibiców jakiegokolwiek prawa głosu. Kto chce poczuć atmosferę futbolu, gdzie najważniejsze są emocje, trybuny śpiewają i tańczą, a nikt nie musi się bać o to, czy za chwilę jakiś silnoręki nie każe mu skakać i jednocześnie wyzywać przeciwników, ten może przyjść w Warszawie na boisku przy ulicy Kawęczyńskiej 44. Chodzi też o to, by nie być traktowanym jak klient, który ma po prostu jak najwięcej pieniędzy zostawić na stadionie. W Europie ten ruch kibicowski przybrał nazwę Against Modern Football. O przywróceniu kibicom wpływu na funkcjonowanie klubów mówił niedawno lider brytyjskiej Partii Pracy Jeremy Corbyn.

Mieszanka na Szmulkach

Kibice w Europie coraz częściej strajkują, protestując przeciwko zbyt wysokim cenom biletów. W skrajnych przypadkach zakładają własne kluby. Tak było w Anglii, gdzie np. kibice Liverpoolu wychodzili ze stadionu w proteście przeciwko cenom wejściówek, a fani Manchesteru United powołali do życia FC United of Manchester. Podobnie było w Niemczech. Meczom w poniedziałki, które służą wyłącznie interesom telewizji, sprzeciwiali się wierni i oddani kibice Borussii Dortmund, którzy na każdym meczu wypełniają stadion. To samo nie podobało się kibicom HSV Hamburg.

– Ceny biletów rosły, więc około 500 zagorzałych kibiców Hamburgera SV założyło Falcke 06, czyli klub taki jak nasz AKS Zły, tyle że zrobili to rok wcześniej. Nikt z nas nie miał doświadczenia w prowadzeniu klubu sportowego, a nasi niemieccy koledzy mieli już na koncie awans do wyższej ligi, więc spotkaliśmy się z nimi. Przez cały weekend siedzieliśmy w pubie, opowiadali nam, jak działają, rozpisali na serwetkach, na jakie sekcje są podzieleni, w jakiej kolejności robić poszczególne rzeczy. Chodziło o to, żeby nie robić wszystkiego naraz, ale też żeby o niczym nie zapomnieć. Wszystko mieli doskonale, po niemiecku, poukładane. Przyjechaliśmy do Warszawy i połowę serwetek wyrzuciliśmy, bo stwierdziliśmy, że w naszych warunkach trzeba inaczej. Trochę pomysłów jednak ściągnęliśmy, po prostu przepuściliśmy je przez nasze filtry – opowiada „Plusowi Minusowi" Rafał „Lipa" Lipski, jeden z założycieli i właścicieli klubu.

Potem trzeba było jeszcze wystartować w rozgrywkach, a do tego potrzebni byli piłkarze, więc założyciele AKS Zły zorganizowali casting. Ogłoszenia pojawiły się w mediach społecznościowych, przekazywali je dziennikarze sportowi. Było trochę obaw o frekwencję, ale przyszło 30 chłopaków i ponad 20 dziewczyn, bo od razu miały wystartować dwie sekcje.

W drużynie jest prawdziwa mieszanka. Trener Antonio Shehadee kiedyś sam trenował futbol, wróżono mu sporą karierę, ale zachorował na białaczkę. Przyjechał do Polski, trenował zespół w Etnolidze, dostał propozycję ze Złego. Najlepszym strzelcem jest jego brat Elias. Są ludzie, którzy przyjechali na studia do Polski i już tu zostali, jest Minh Pham Duc, którego rodzice przyjechali z Wietnamu, a on od małego wychowuje się w Warszawie i wcześniej nie mógł zrealizować marzeń o zostaniu piłkarzem.

Ciągle przychodzą nowi zawodnicy, zgłaszają się sami. Dlaczego wybierają akurat Złego? – Każdy piłkarz ma kilku kolegów, z którymi grał w innych klubach ligowych albo w lidze futsalowej. Jednym się podoba atmosfera, innym to, że mogą grać na tym poziomie dla kibiców. Widzą, że jest rywalizacja, że klub ma potencjał rozwojowy, jest stabilny. Pewnie mają też inne powody. Czasem ktoś ze Szmulek się pojawi – mówi Lipski.

Właśnie lokalność i związanie z tą częścią Warszawy, która kiedyś nie cieszyła się dobrą sławą, to część DNA klubu. Czemu tam? Wszystko zaczęło się na Szmulkach, wiele osób z klubu jest związanych z tą częścią Warszawy. Nawet nazwa pochodzi od tytułu powieści Leopolda Tyrmanda. Pomysł na to, by zrobić klub piłkarski po swojemu, w kontrze do tego, co można zobaczyć na największych stadionach, narodził się na dziedzińcu przed jednym z pubów przy ulicy Brzeskiej.

Grają na boisku przy Kawęczyńskiej 44, nawet przy sztucznym świetle, co nie zdarza się często na poziomie A klasy. Na każdym meczu jest wierna grupa kibiców, ale przychodzą też nowi, którzy słyszeli, że można się dobrze bawić. Na stadionie są nawet ultrasi, którzy prowadzą doping. Mówią o sobie Cyrkowcy, mają nawet taką flagę w czarno-białych barwach.

– Jedna z drużyn przeciwnych nas tak nazwała. Stwierdzili, że robimy z siebie klaunów przez śpiewanie, atrakcje, słowem: robimy cyrk. Na przekór temu podłapaliśmy tę nazwę i stwierdziliśmy, że jesteśmy naprawdę cyrkowcami. U nas na trybunach przewijają się i melodie ze „Skrzypka na dachu" i „Hej, sokoły". Tak nam w duszy gra. Niektóre piosenki powstają bardzo spontanicznie. Jeden z ostatnich meczów był bardzo zacięty, w drugiej połowie między chłopakami było już czuć duże napięcie. Jeden z piłkarzy się zdenerwował, przeklął i powiedział: „Panowie, to nie są szachy". U nas na stadionie nie wolno przeklinać, więc cały młyn odpowiedział: „To nie są szachy, AKS to nie są szachy" – mówi Weronika Nowakowska.

Jeśli ktoś nie jest pochłonięty futbolem, też znajdzie dla siebie zajęcie. W przerwach spotkań są odczyty, wystawy, koncerty. Można też coś zjeść. Do stoiska ciągle ktoś podchodzi, zagaduje. W zależności od meczu można dostać gorącą zupę, naleśniki, popić herbatą, czekoladą, kawą, napojem gazowanym – wszystkie potrawy są wegańskie, bo tak sobie członkowie AKS wymyślili. Sprzedają je członkowie stowarzyszenia, pomagają piłkarze i piłkarki. Katering to też źródło dochodów klubu, bo jakkolwiek by patrzeć i próbować, bez pieniędzy nie da się prowadzić i rozwijać klubu piłkarskiego. Chodzi tylko o to, by pieniądz nie stał się najważniejszy.

Koszty funkcjonowania są i będą coraz większe. Na razie pieniądze dostają tylko trenerzy, a piłkarze i piłkarki grają za dobre słowo i dla sławy, ale jeśli drużyna będzie awansowała coraz wyżej, to pewnie kiedyś trzeba będzie ściągnąć zawodników, którym to nie wystarczy. Zdarzają się też sytuacje, w których życie zaskakuje. Koszykarki, które grały do niedawna w Ursusie, same się zgłosiły z całą wiedzą, a nawet licencją, bo na zachodzie Warszawy brakowało pieniędzy. Zły podjął wyzwanie, ale nowa sekcja trochę nadwerężyła budżet. Nawet i bez tego koszty rosły, bo granie w wyższej lidze oznacza dalsze wyjazdy, a dziewczyny występujące w III lidze mają za rywalki drużyny od Ostrołęki po Radom. Dla największych klubów wyjazd na taki mecz to niemal niezauważalny wydatek, ale dla Złego to już znacząca zmiana.

Część pieniędzy pochodzi ze składek członków stowarzyszenia – każda z ponad 200 osób płaci co miesiąc 20 złotych. Jest też, co może się wydawać nieoczywiste przy takim modelu działalności, lista sponsorów, których w klubie wolą nazywać partnerami. Wiele firm i instytucji jest ze Złym od samego początku, dochodzą też nowi. – Partnerzy wspierają nas w różny sposób, nie tylko przelewając na nasze konto środki. OSiR Prawy Brzeg jest właścicielem boiska przy Kawęczyńskiej. Mamy partnera, który drukuje nam wizytówki, partnera kofeinowego, partnera kreatywnego, który projektuje bilety i plakaty, grafiki na specjalne okazje. Jest partner od sprzętu sportowego – wylicza Nowakowska.

Założenie jest takie, by nie stać się zależnym tylko od jednego bogatego darczyńcy, który w każdej chwili z różnych powodów mógłby się wycofać, a wtedy klub automatycznie wpadłby w kłopoty. – Podchodzimy szczerze do naszych potrzeb i sponsorów. Jeśli pojawia się ktoś z propozycją wsparcia, to my nie mówimy: dawaj, byle mieć, nie wiedząc, co z tym wsparciem zrobić. Najpierw patrzymy, jakie są realne potrzeby i jak nowa złotówka może wspierać rozwój klubu – mówi Rafał Lipski.

Marzą o akademii

Dlatego w klubie starają się odkładać część środków, żeby być gotowym na przyszłość. Jakie są plany? Pojawiają się pomysły stworzenia sekcji biegaczy, bokserskiej. W Złym marzą o stworzeniu akademii i szkoleniu dzieci oraz młodzieży. Potrzeba na to jednak pieniędzy. – Zgłosiliśmy ten projekt do budżetu obywatelskiego w 2018 roku i prawie nam się udało, bo zabrakło ledwie kilku głosów. Mam nadzieję, że sekcja dziecięca w końcu powstanie. To nasze małe marzenie. Takim dzieciom, nawet jeśli nie zostaną piłkarzami, od małego można by zaszczepić bardziej kulturalny doping – mówi „Plusowi Minusowi" Weronika Nowakowska.

To jedno, bo już niedługo klub mogą czekać jeszcze poważniejsze wyzwania. Obiekt przy Kawęczyńskiej ma sztuczną nawierzchnię i można na nim grać maksymalnie w lidze okręgowej, a pomysłodawcy i właściciele AKS Zły nie chcą się zatrzymywać, tylko iść cały czas w górę. Jeden awans mężczyźni (i kobiety) już mają na koncie, a kibiców też jest coraz więcej. Stadionów dla takich klubów w stolicy brakuje. Są wielkie obiekty, jak PGE Narodowy i stadion Legii, ale takich średnich i małych jak na lekarstwo.

– Zaczynamy już powoli myśleć, że gdzieś, kiedyś trzeba będzie mieć własny obiekt. Jeśli przedsięwzięcie będzie się w takim tempie rozwijało, to stadion na jakieś 8 tysięcy miejsc za parę lat będzie potrzebny. To nie jest tak, że już teraz odkładamy pieniądze na to, bo zdajemy sobie sprawę, jak wielka jest to inwestycja, ale staramy się być gotowi. Pewnie trzeba będzie o tym rozmawiać z miastem, pozyskać sponsorów, ale najpierw to my musimy wiedzieć, czy i kiedy chcemy takiej inwestycji – mówi Lipski.

Na razie klub rośnie, przyciąga uwagę, choćby z tego powodu, że jest inny od tego, co dominuje w piłkarskim mainstreamie. Na spotkania przychodzą nawet kibice Legii, którzy wpadają na Kawęczyńską przed lub po meczu drużyny z Łazienkowskiej. Czy kiedyś obie drużyny spotkają się na jednym boisku, w oficjalnym meczu? Brzmi nieprawdopodobnie, ale póki co Złemu idzie dobrze. 

Polskie kluby nie odnoszą sukcesów w Europie. Te „dobre", od „prawdziwej, dobrej" piłki, z dobrymi stadionami, z dobrymi sponsorami, z dobrymi piłkarzami. Wspierane przez spółki Skarbu Państwa i prywatne firmy, pokazywane w atrakcyjny sposób przez płatne telewizje. Im więcej mają jednak pieniędzy, tym gorzej grają. Przegrywają z klubami z Luksemburga, Mołdawii, Łotwy.

Legia Warszawa, która jeszcze kilka lat temu grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów, dziś nie może się przedostać do Ligi Europy, czyli tego gorszego z europejskich pucharów, gdzie przecież nie ma największych potęg na drodze. Inne kluby nawet nie zbliżyły się do osiągnięcia Legii, która dotarła do ostatniej fazy eliminacji, więc i tak kibice z Warszawy nie muszą się wstydzić przed nikim w Polsce. Prędko na poprawę nie ma co liczyć.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem