Wygląda na to, że była to sytuacja, w której prawie każdy musiał – albo co najmniej chciał – zająć stanowisko. Jak zawsze można było z góry się domyślić, kto zajmie jakie stanowisko. Życie staje się coraz nudniejsze. Niespodzianki urządzają nam już tylko prezydent Trump i sędzia Robert Mueller, który prowadzi śledztwo w kilkunastu sprawach zahaczających, mówiąc delikatnie, o prezydenta, jego rodzinę oraz bliższych i dalszych współpracowników. Opozycyjna strona polskiej sceny politycznej zachwyciła się więc listem, politycy i dziennikarze prześcigali się w pochwałach pod adresem pani ambasador, która broni resztek wolności słowa w Polsce. Chwalono, podziwiano jej przenikliwość, znajomość polskich realiów, jej odwagę i nawet jej błędy w pisowni. Ale dowaliła PiS-owi, cieszyły się „lewicowe" dzienniki, tygodniki, stacje radiowe i telewizyjne. Piszę „lewicowe", choć wiem, że słowo to nie ma już żadnego znaczenia. Ale skoro PiS nazywany jest „prawicą", to używam tych terminów zastępczo z braku innych. Prasa amerykańska znalazła wyjście, które mi jednak nie odpowiada: jedni są „liberałami", drudzy – „nacjonalistami".