Pod koniec tomu Jan Józef ma już osiemdziesiątkę, niedołężnieje fizycznie, co jakiś czas gdzieś się przewraca. Rejestruje to beznamiętnie jak zasłużony dopust. Równie skrupulatnie odnotowuje całodzienne nieraz poszukiwania odłożonych materiałów czy korespondencji, aż wreszcie chaos wkrada się i do tych zapisków. Pomimo tego przygotowuje ostatnie tomiki opowiadań.
Umierają starzy znajomi i przyjaciele, ukochany dom na Lubogoszczy przejmują inni, wnuk zawozi go tam, by raz jeszcze odetchnął tamtejszym powietrzem. „Dziennik" zamienia się w przejmujący zapis tracenia wspomnień, wymazywania przeszłości z pamięci. Nie są w stanie zrekompensować tego bezużyteczne papiery. „Życie niedokończone. Tyle jeszcze rzeczy do zrobienia, do zrozumienia. Tyle nie zrobionych". Zapiski urywają się nagle, z dnia na dzień, choć pisarz przeżył jeszcze potem kilkanaście miesięcy.
„Dziennik" nie jest dokumentem stricte literackim, nie zawiera wielu przenikliwych spostrzeżeń, nie jest nawet napisany wybitnym stylem. A jednak stanowi świadectwo epoki obejmujące pół wieku po wielkiej wojnie, w której autor wziął udział. Jest obrazem rzadko spotykanej prawości i dobroci człowieka, okazanych w trudnych czasach, które wielu starły na miazgę – dziełem życia tym bardziej imponującym i godnym docenienia.