Więzi między pokoleniami zostały zerwane

Hasło „Wyp***ć" jest sygnałem zerwania wszelkich międzypokoleniowych więzi. Młode pokolenie i partia rządząca oraz popierający ją medialno-polityczno-społeczno-kościelny establishment nie mają sobie zupełnie nic do powiedzenia. Nie mają wspólnego języka. Mogą do siebie tylko krzyczeć.

Aktualizacja: 08.11.2020 06:39 Publikacja: 06.11.2020 00:01

Więzi między pokoleniami zostały zerwane

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Gdy pod koniec zeszłego roku pierwsi mieszkańcy Wuhan zaczynali zarażać się koronawirusem od pacjenta zero, w polską debatę publiczną jak meteor wpadła piosenka młodego rapera Maty „Patointeligencja". Opisywał w niej życie uczniów warszawskiego liceum, wyścig szczurów, alkohol, narkotyki, seks i generalnie wszystko, przed czym rodzice chcieliby uchronić swoje dorastające dzieci. Ale Mata nie gloryfikował otaczającej go rzeczywistości, opisywał ją raczej z goryczą, z utworu przebijał młodzieńczy smutek i brak poczucia sensu świata, jaki zbudowali młodym rodzice.

Utwór wywarł spore wrażenie. Do dziś obejrzano go na YouTubie 40 mln razy (na Spotify dodatkowo odtworzono go niemal 20 mln razy). Ale wywołał wtedy też ożywioną, choć krótkotrwałą dyskusję. Duża część prawicy postanowiła wykorzystać fakt, że Mata jest synem prof. Marcina Matczaka, znanego prawnika zaangażowanego w krytykę poczynań PiS związanych ze zmianami w sądownictwie. Politycy PiS pisali więc o zdegenerowanych elitach i ich dzieciach. Prof. Krystyna Pawłowicz oburzała się na to, że w elitarnym warszawskim liceum Batorego szerzy się demoralizacja. Również sporo konserwatywnych komentatorów drwiło z „elit III RP", które nie potrafiły wychować własnych dzieci. To o tyle ciekawe, że Mata rapował wcale nie o świecie jakiejś lewicowej kontrkultury, lecz o absolwentach katolickich przedszkoli i gimnazjów.

Jako jeden z niewielu Tomasz Terlikowski, zresztą w felietonie na łamach „Plusa Minusa", zwracał uwagę na to, że to wcale nie świat warszawskich elit, ale głos pokolenia – również z innych miast, często nawet tych mniejszych, przez które przechodzi obyczajowe tsunami. I podkreślał, że Mata opisał po prostu świat, jaki zbudowaliśmy własnym dzieciom, młodszemu pokoleniu, że opisał pustkę, którą otrzymali w spadku. I że dotyczy to w równym stopniu dzieci z domów liberalnych, prawicowych, katolickich i postępowych.

Twarze systemu

Piosenka Maty przypomniała mi się kilka dni temu, gdy o gwałtownych protestach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego rozmawiałem z jednym z polityków PiS. Opowiadał mi, jak tłumaczył części działaczy starszego pokolenia, że na ulicach nie protestuje mityczny motłoch, ludzie nie wiadomo skąd czy wrogowie narodu i tradycji. Pokazywał im, jak w mediach społecznościowych czerwony piorun, symbol protestów, pojawiał się na profilach synów i córek prawicowych polityków, katolickich działaczy czy konserwatywnych intelektualistów. Na profilach bliskich osób, których nigdy z lewicą by się nie skojarzyło. W ten sposób do niektórych w PiS dotarło, że to nie protest jakiejś lewicowej ekstremy, bananowej młodzieży ze zblazowanych domów wyższej klasy średniej, lecz w pewnym uproszczeniu protest ich własnych dzieci, dzieci ich znajomych czy dzieci ich wyborców. I choć kierownictwo strajku kobiet to wciąż lewicowa ekstrema, na ulice wyszło nowe pokolenie – to, które rok wcześniej opisywał Mata – by wyrazić generalnie swoją niezgodę.

Bo rzeczywiście jednym z najciekawszych rysów protestów, które odbywają się od kilkunastu dni, jest ich wymiar pokoleniowy. I trochę tak jak w piosence Maty: „Zacząłem tu robić te rapy, bo miałem już k***a tak dość tego ciepła i piękna", a zakończył ją słowami „I pie***lę mamę i tatę za to, że oddaliby mi nerki, wątroby i serca". W pewnym sensie raper przewidział dzisiejszy bunt, pokoleniowy sprzeciw wobec państwa dobrobytu, w którym jest zbyt dużo „ciepła i piękna", że aż brak poczucia sensu i poczucia wolności.

Decyzja Trybunału Konstytucyjnego stała się symbolem właśnie tego, co młodzi odbierali jako odbieranie wolności w zamian za spokój. Ich główne hasło, czyli „wyp***lać", można odczytywać jako pokoleniowy bunt przeciwko całemu systemowi, którego obecne władze są jedynie twarzą. Widać to doskonale po efekcie słów Jarosława Kaczyńskiego sugerującego, że opozycja wyprowadza ludzi na ulice, by ukryć brudne interesy Nowaka, gdy młodzi rzucili się do wyszukiwarek internetowych, by sprawdzić, kim jest Sławomir Nowak. Bo pięć lat rządów PiS to właśnie okres, gdy wchodzili w dorosłość. Wcześniej dzisiejsi 18-latkowie byli dziećmi – a wszak to w liceach i na studiach strajk młodych był szczególnie powszechny. Gdy Nowak składał dymisję w 2013 roku, dzisiejsi licealiści byli w wieku... od ośmiu do dwunastu lat. Dla nich Nowak, a nawet Tusk, to postaci z zupełnie innej galaktyki albo z podręczników historii – gdzieś na półce z Kościuszką, Piłsudskim czy Mazowieckim. Raczej nierealne osoby z ich własnego świata.

Młodzi są i byli antysystemowi. W 2015 roku Andrzej Duda wygrał z Bronisławem Komorowskim szczególnie mocno wśród takich właśnie wyborców. Wąsaty Komorowski wydawał się im uosobieniem systemu i obciachowego państwa rządzonego przez ekipę, która dała się obalić dwójce kelnerów. W ostatnich wyborach Duda przegrał we wszystkich kategoriach wiekowych poniżej 49. roku życia, szczególnie dotkliwie u młodych, bo dziś przez dzisiejszą młodzież, przez pięć roczników, które zdobyły prawa głosu w czasie rządów PiS, odbierany jest jako twarz systemu.

Dlatego też przedstawiciele świata polityki czy Kościoła, którzy dziś szukają jakichś zewnętrznych inspiracji, opowiadają o Sorosu (młodzi pewnie zajrzeli do smartfona, by sprawdzić, kim jest Soros), neomarksizmie czy lewicy, która wyprowadza nieświadomą niczego młodzież na ulice, pokazują tylko, że zupełnie nie rozumieją, z czym mamy do czynienia. I pokazują też, że nie mają języka, którym mogliby rozmawiać z młodymi. Jakoś nie wierzę w to, że kanałem takiej komunikacji może stać się telewizja publiczna. Że oto nagle młodzi zasiądą przed telewizorem i będą za pomocą uważnego śledzenia „Wiadomości" przyjmować komunikaty od rządzących.

Uszanujcie nasze istnienie albo spodziewajcie się oporu – to tylko jedno z haseł Strajku Kobiet. Rów

Uszanujcie nasze istnienie albo spodziewajcie się oporu – to tylko jedno z haseł Strajku Kobiet. Równie dobrze może podsumowywać cały krzyk pokolenia – niezrozumianego, wyznającego inne wartości i używającego innego języka niż ich rodzice

Foto: Rzeczpospolita

Rys pokoleniowy

Paradoksalnie PiS pada ofiarą własnego sukcesu. Ostatnich kilka lat, w tym okres rządów partii Jarosława Kaczyńskiego, były czasem bezprecedensowego wzrostu gospodarczego. Bieda czy bezrobocie, a nawet umowy śmieciowe, przestały być fundamentalnym społecznym problemem. Nieprzerwany od początku transformacji wzrost dobrobytu, którego redystrybucję od 2015 roku podniesiono na sztandary społecznego solidaryzmu, ma bardzo poważne konsekwencje obyczajowe. Zjawisko to na Zachodzie już dawno zdiagnozował politolog Ronald Inglehart, pokazując, że tam, gdzie problemy materialne schodzą na plan dalszy dzięki rosnącemu dobrobytowi, na pierwszy plan wysuwają się wartości postmaterialne.

Dzieci pierwszego pokolenia dobrobytu po II wojnie światowej przeprowadziły na Zachodzie rewolucję obyczajową, a później kolejne pokolenia poszerzały katalog wolności, o które walczyły. Choć jeszcze pod koniec lat 90. XX wieku wydawało się to szalone, dziś oczywistą agendą liberalną na całym Zachodzie jest przyznawanie osobom LGBTQI+ wszelkich uprawnień, łącznie z małżeństwem, adopcją dzieci itp. Oczywistością stała się też autonomia kobiety, która odrzuca chrześcijańską antropologię mówiącą o tym, że wolność matki jest ograniczona prawem do życia jej nienarodzonego dziecka.

Konsekwencją rewolucji obyczajowej jest równouprawnienie seksualne, mówiące, że skoro mężczyzna nie ponosi konsekwencji, to nie wolno mu obciążać kobiety dodatkową odpowiedzialnością w przypadku poczęcia. Lewicowa antropologia w imię równouprawnienia domaga się pełnej autonomii matki – stąd hasło „moje ciało, mój wybór". Poczęte dziecko staje się elementem ciała matki, a nie samoistnym życiem.

Choć wielu socjologów odrzuca teorię „zamrażarki", czyli wpadnięcia polskiego społeczeństwa w czarną dziurę na czas komunizmu, faktem jest, że nie mieliśmy ani pełnej rewolucji seksualnej w latach 60. XX w., ani kolejnych fal feminizmu, dżenderyzmu itp. Te wszystkie odłożone ciche rewolucje – jak je nazywał Inglehart – zachodzą na naszych oczach jak w przyspieszonym filmie. Nie dalej niż kilka tygodni temu bohaterem zbiorowej wyobraźni stała się „Margot", Michał Sz., który uważa się za osobę niebinarną i apeluje, by zwracać się doń „ona/jej". Kolektyw anarchistyczno/queerowy „Stop bzdurom", do którego Margot należy, gdy Rafał Trzaskowski pierwszy raz pojawił się na protestach po decyzji TK, napisał na Twitterze, że hasło „Wyp***ć" odnosiło się również do niego. Strajk kobiet tymi słowami odpowiedział również na inicjatywę lidera PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni. Choć akurat tego ostatniego liderka strajku kobiet przeprosiła, za, jak to nazwała, „zbyt krótki lont". Ale jest pewne iunctim między regularną bitwą z policją, do jakiej doszło w Warszawie jesienią w obronie „Margot", a dzisiejszymi protestami. I jest nim przede wszystkim rys pokolenia, które na świat wartości, wolności, ludzkiej seksualności, a więc i aborcji, patrzy inaczej niż pokolenia starsze.

Gotów jestem bronić tezy, że rys pokoleniowy jest ważniejszy od samej kwestii aborcji, choć i stosunek do niej zdaje się być wyróżnikiem młodych ludzi. To raczej pełen pakiet turbomodernizacji, która zachodzi w naszym społeczeństwie. Jeśli przypomnimy sobie, że to młodzi Polacy są najszybciej laicyzującym się społeczeństwem na Zachodzie – jeśli porównamy religijność osób 40+ do imaginarium nastolatków i młodych dorosłych.

Przestrzeń wolności

Zmiany te zachodzą jeszcze szybciej niż dotąd głównie za sprawą nowych technologii i sposobów komunikacji społecznej. Eksperci alarmują, że ostatnie dwa lata to okres nieprawdopodobnie szybkiego rozprzestrzenia się teorii spiskowych. Ale tu nie o konspiracyjne wizje chodzi, ale o to, jak szybko poglądy, a nawet mocniej – silne tożsamości rozprzestrzeniają się w sieci. Facebookowe grupy czy subskrypcje influencerskich kanałów na YouTubie mają milionowe zasięgi. To świat bardzo często niedostrzegany przez mainstream.

Tym, co dodatkowo nałożyło się na ostatnie protesty, są coraz większe restrykcje związane z pandemią. Jednym z jej skutków są depresje i stan irytacji. Nawet ci, którzy nie podważają oficjalnych danych o koronawirusie, są coraz bardziej zmęczeni tym, że walka z pandemią jest nie tylko głównym tematem w mediach, ale przy okazji prowadzi do ograniczenia tego, co dla młodych tak ważne – czyli ich wolności.

Podobny mechanizm dobrze było widać niemal dekadę temu, gdy nieznany nikomu dokument ACTA wywołał niebywałe wzburzenie. Internet był już wtedy naturalnym światem młodych i gdy nagle Unia Europejska podpisała ze Stanami Zjednoczonymi umowę dotyczącą ścigania naruszeń praw autorskich, młodzi zaczęli protestować, czując, że oto państwo wtrąca się w ich przestrzeń wolności. Wywarli wówczas tak wielki nacisk, że ówczesny rząd wycofał się z porozumień.

Choć decyzja TK dotyczyła zupełnie czego innego, obecne protesty są w pewnym sensie podobne do tych związanych z ACTA – młodzi uznali, że oto państwo narusza ich wolność. Gdy boomersi coś opowiadali o praworządności, upolitycznieniu Trybunału Konstytucyjnego itp., mogli mieć to wszystko w nosie. Bo nie dotyczyło ich życia. Ale teraz nagle przejęli się hasłami strajku kobiet, bo poczuli, że państwa ogranicza to, co uważają za sferę wolności w przestrzeni ich własnej seksualności. Wyszli więc na ulice. Owszem. Protesty nie były ograniczone wyłącznie do jednego pokolenia. Ale wielu starszych pojawiło się tam z powodów politycznych. Protestowali z KOD, protestują też dziś. Ale z jakichś powodów na marszach KOD młodych w ogóle nie było. Teraz zaś to oni postanowili protestować.

I podobnie jak rodzice kolegów Maty nie zauważyli, co robią ich dzieci, tak też znajomi mego rozmówcy z PiS tak byli zajęci polityką, państwem, mediami, biznesami, naprawianiem świata, że nawet nie zauważyli, jak zmienił się świat wartości ich własnych dzieci. I nie mają z nimi nawet wspólnego języka.

Koniec dialogu

Brak tego języka najlepiej chyba oddaje główne hasło marszów: „Wyp***ć". Chyba nigdy wcześniej wulgarne hasło tak mocno nie weszło do mainstreamu. Owszem, przekleństwa są obecne w życiu, ale jest z nimi trochę tak jak z hipokryzją. Stara sentencja mówi, że hipokryzja to hołd, który występek składa cnocie. Hipokryta innym wartościom jest wierny w swym działaniu, a inne głosi. Ale przynajmniej wie, że nie ma się czym chwalić. Tym się różni od cynika, który może uznaje istnienie wartości, ale nie potrafi lub nie chce być im wierny.

Dokładnie tak samo jest z przekleństwami. Przeklina zapewne większość z nas, ale nie jest to coś, z czego jesteśmy dumni. Przekleństwa w tradycyjnych mediach zwykło się zagłuszać pikaniem lub w druku zastępować kropkami lub gwiazdkami. Przekleństwo jest też często pewną nieoficjalną konwencją. Jak świat światem na murach zdarzało się widzieć wulgarne słowa, pamiętamy, co chcieli robić policjantom kibice, którzy zresztą wprowadzali przekleństwa do mainstreamu.

Protesty po decyzji TK pod tym względem są istnym novum. Po raz pierwszy hasło „Wyp***ć" stało się niemal oficjalne. To już nie rozzłoszczony tłum krzyczał „J***ć PiS", zapisywane często ***** ***, stąd nazwa ruchu „ośmiu gwiazdek". Te słowa zaczęły być wypowiadane przez polityków młodego pokolenia czy działaczy lewicowych – posłanki z klubu Lewicy robiły sobie na ich tle zdjęcia. Znakiem czasu stało się też hasło „Wyp***ć" pisane bez gwiazdek, za to solidarycą. Zmiana języka też stała się częścią pokoleniowych przemian. Język niegdyś zarezerwowany dla subkultur czy półświatka zaczął domagać się prawa obecności w publicznym dyskursie.

Choć akurat słowo dyskurs nie jest tu najbardziej trafne. Bo hasło „Wyp***ć" nie jest zaproszeniem do jakiegokolwiek dialogu. Wręcz przeciwnie, ono go kończy. Jest sygnałem zerwania wszelkich międzypokoleniowch więzi. Młode pokolenie i partia rządząca oraz popierający ją medialno-polityczno-społeczno-kościelny establishment nie mają sobie zupełnie nic do powiedzenia. Nie mają wspólnego języka. Mogą do siebie tylko krzyczeć. Albo wykrzykiwać przekleństwa.

W tym sensie hasło „Wyp***ć" jest nowe co do formy, ale też i co do treści. W starym świecie przekleństwo ma sens, jeśli jest – jak pisałem wyżej – wyjątkiem. Teraz staje się ono główną treścią, głównym przesłaniem. Przesłaniem kontestacji. Młodzi krzyczą „wyp***ć" czy „j***ć PiS", choć przecież ani PiS, ani jego wyborcy nie mają gdzie „wyp***ć". Protestujący chcą po prostu zmienić świat. Dotychczasowemu mówią „dość!". Jeśli starsi wystarczająco szybko tego nie usłyszą, te dwa światy będą się – jeśli to w ogóle możliwe – jeszcze bardziej rozjeżdżać.

Konserwatyści będą się pocieszać, że przecież są grupy oazowe, że jest wielu młodych, którzy działają w grupach parafialnych, angażują się w Dni Papieskie. Że przecież nie wszyscy młodzi protestują. Jeśli chcą się pocieszać, proszę bardzo, nie chcę psuć im humorów. Ale to nie oznacza, że trzeba zamykać oczy na zjawiska, które zachodzą na naszych oczach. 

Gdy pod koniec zeszłego roku pierwsi mieszkańcy Wuhan zaczynali zarażać się koronawirusem od pacjenta zero, w polską debatę publiczną jak meteor wpadła piosenka młodego rapera Maty „Patointeligencja". Opisywał w niej życie uczniów warszawskiego liceum, wyścig szczurów, alkohol, narkotyki, seks i generalnie wszystko, przed czym rodzice chcieliby uchronić swoje dorastające dzieci. Ale Mata nie gloryfikował otaczającej go rzeczywistości, opisywał ją raczej z goryczą, z utworu przebijał młodzieńczy smutek i brak poczucia sensu świata, jaki zbudowali młodym rodzice.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy