„A więc wojna!" – deklarują z kolei rozsierdzeni protestujący. Uderza symboliczna natura tego sporu. Przecież po roku 1993 próby wykonywania prawa antyaborcyjnego można policzyć na palcach jednej ręki. Możliwe, że była to cena za perswazyjną, aksjologiczną rolę tych przepisów, do pewnego stopnia skuteczną, o czym przekonywały co roku sondaże. Oczywiście przeciwnicy używali istnienia podziemia aborcyjnego, aby dowieść, że działa tu jedna wielka obłuda. Nie zmienia to faktu, że za rządów PiS, czyli od roku 2015, antyaborcyjne poglądy rządzących nie zaowocowały ani jedną akcją prokuratury czy policji. A dziś, kiedy feministki od Marty Lempart zostawiają na każdym płocie numery telefonów z obietnicą „pomożemy ci w aborcji", domniemane „tortury kobiet" to głównie figura propagandowa.
Na dokładkę przepisy antyaborcyjne trzeba czytać jako całość. To znakomity adwokat Dariusz Pluta dopiero co zauważył, że wciąż obowiązująca formułka o ciąży zagrażającej zdrowiu kobiety może posłużyć jako podstawa do legalnej aborcji w przypadku choroby dziecka. Dotyczy przecież także zdrowia psychicznego. Na przeszkodzie mogą oczywiście stanąć postawy części lekarzy, czasem oskarżanych o ideologiczny dogmatyzm, a czasem o zamiar zarobienia na nielegalnych zabiegach. Ale przecież to samo środowisko lekarskie było dopiero co obwiniane za drastyczne rozszerzenie pojęcia „ciężkie uszkodzenie płodu". Dodatkowy chromosom będący źródłem zespołu Downa z pewnością nim nie jest.
Na kompromis za późno
Trzeba sobie mocno powiedzieć dwie rzeczy. Przede wszystkim na ulicach polskich miast i miasteczek nie toczy się walka o szczególnie drastyczne przypadki. Choć możliwe, że wielu manifestantom tak się zdaje. Że wyszli, aby zaprotestować przeciw kontrowersyjnemu także i dla mnie zamiarowi „zmuszania kobiet do heroizmu". Ale organizatorki protestów wróciły po prostu do zasadniczego sporu, przedstawiając każdą próbę uregulowania dopuszczalnego zakresu aborcji jako naruszenie prywatności i inwazję na ciało kobiety.
Niemający nic wspólnego z rządzącym PiS prof. Andrzej Zoll jeszcze teraz powtarzał, że nie chodzi o ciało kobiety, bo mamy do czynienia z całkiem oddzielną ludzką istotą. Odpowiadają temu hałaśliwe i wulgarne hasła i takie przedziwne sceny jak obdarzanie owacjami kobiet, które chwalą się aborcją jako dobrem. Bardziej umiarkowani sojusznicy protestów udają, że tego nie słyszą. Co sądzą o tym tłumy – trudno orzec.
Druga uwaga dotyczy domniemanych politycznych konsekwencji. Na jakikolwiek kompromis dziś jest za późno – niezależnie od tego co przegłosuje Sejm. I dlatego, że dowodzą sprzeciwem zwolenniczki aborcji na życzenie, i dlatego, że dla opozycyjnych polityków, cokolwiek sądzą o przerywaniu ciąży, wartością jest sama kwadratura koła – sam kłopot rządzących nakładający się na pandemię. Pomysł prezydenta Dudy, oddzielający dzieci „tylko" z wadami genetycznymi od tych skazanych na rychłą śmierć, miałby może minimalną szansę na przyjęcie, gdyby nie było orzeczenia TK. Dziś nie ma żadnej. Jest on zarazem dyskusyjny z punktu widzenia pryncypialistów uznających każdą ingerencję medyczną w naturę za zabójstwo i zbędny dla tych wszystkich, którym zależy na konkluzji, że kompromis został już zerwany i nie ma do niego powrotu. Skądinąd to Andrzej Duda zachęcał zakulisowo PiS do zrobienia czegoś z aborcją eugeniczną. Dziś za późno, żeby to odkręcać.
Antyreligijna krucjata
Na dokładkę mamy widowiskową antykatolicką falę. Nie wiemy, jak bardzo jest ona reprezentatywna dla grupy, którą można określić „milczącą większością". Bez wątpienia większość Polaków wciąż nie „kupiła" na przykład aborcji na życzenie – to wynika z najnowszych sondaży. Tym bardziej nie ma powodu sądzić, że większość wypisała się z Kościoła.