Watykańska Kongregacja Nauki Wiary opublikowała kilka tygodni temu niemal niezauważony w polskich mediach list o opiece nad osobami w krytycznych i końcowych fazach życia „Samaritanus bonus". Kościół po raz kolejny przypomniał w nim jednoznaczny sprzeciw nie tylko wobec eutanazji i wspomaganego samobójstwa, ale także wobec uznania, że karmienie i nawadnianie jest „uporczywą terapią".
Niemal w tym samym czasie do problemu tego powrócił w encyklice „Fratelli Tutti" papież Franciszek, zdecydowanie potępiając „kulturę odrzucenia". „Wydawać by się mogło, że część ludzkości można poświęcić na rzecz selekcji, która faworyzuje grupę społeczną zasługującą na życie bez ograniczeń. W gruncie rzeczy ludzie nie są już postrzegani jako podstawowa wartość, którą należy szanować i chronić, szczególnie jeśli są ubodzy lub niepełnosprawni, jeśli »nie są jeszcze potrzebni« – jak dzieci nienarodzone – lub »nie są już potrzebni« – jak osoby starsze" – napisał.
Z polskiej perspektywy to zainteresowanie Kościoła tematyką eutanazji może wydawać się przesadzone, ale trzeba mieć świadomość, że to jeden z najistotniejszych obecnie tematów moralnych, wokół którego koncentruje się i debata etyczna, i prawna. Kolejne kraje decydują się na wprowadzenie rozmaitych form eutanazji lub wspomaganego samobójstwa, a te, w których już to zrobiono, rozważają poszerzenie dostępności owego prawa. Wiąże się to z całkowitym zanikiem w społeczeństwach zachodnich rozumienia znaczenia cierpienia, ofiary czy nieutylitarnych wartości, a także ze zmianą hierarchii społecznie postrzeganych wartości – w jej wyniku fundamentalna staje się autonomia jednostki. Zmiana ta – nawet jeśli ktoś odrzuca judeochrześcijańską etykę z jej uznaniem fundamentalnej wartości życia – rodzi liczne wątpliwości, których nie można zbyć wzruszeniem ramion czy uznaniem, że to narzekanie konserwatystów, którzy odbierają ludziom prawo wyboru. I powoli zaczyna się to dostrzegać także tam, gdzie eutanazja weszła już do prawa.
W klaustrofobicznej atmosferze
To dlatego kanadyjski rzecznik praw więźniów wezwał do absolutnego moratorium na „wspomagane umieranie" w więzieniach. Ivan Zinger zwrócił uwagę, że na trzy „eutanazje" wykonane w więzieniach od 2019 roku dwie budzą istotne wątpliwości. Pierwszy przypadek dotyczy recydywisty skazanego na dwa lata za rozmaite przestępstwa, ale niezwiązane z przemocą. Zanim poprosił on o „wspomagane umieranie", bezskutecznie ubiegał się u władz więziennych o całodniową przerwę w odbywaniu kary; systematycznie uniemożliwiano mu także korzystanie z innych ułatwień. – Decyzja o odmowie zwolnienia warunkowego, a następnie zapewnienie medycznej pomocy w umieraniu, i to w zakładzie karnym, wydają się nie odpowiadać powadze, charakterowi i długości wyroku tego człowieka – podkreślał Zinger. I zwrócił uwagę, że „autonomia jednostki w takich sytuacjach jest istotnie ograniczona".
Jeszcze bardziej wątpliwy był przypadek groźnego, cierpiącego na chorobę psychiczną przestępcy, który miał skłonności samobójcze, był terminalnie chory, a do tego nie miał najmniejszych szans, by kiedykolwiek opuścić więzienie. On także poprosił o „eutanazję" (używam tu tego słowa ze świadomością, że w Kanadzie prawo ujmuje rzecz nieco inaczej i dopuszcza „medyczną pomoc przy umieraniu"). Zinger wskazuje, że w sytuacji takiego więźnia nie da się mówić ani o wolności wyboru, ani o autonomii. Osoba tak pozbawiona nadziei, szans na normalność nie może być uznana za zdolną do podjęcia w pełni wolnej decyzji, a jej zależność od władz więziennych czyni ją podatną na rozmaite sugestie. – Nie ma porównania między medyczną pomocą w umieraniu w społeczeństwie a w więzieniu – podkreśla Zinger.