Uprawianie Boga

Tony Blair przez lata krył się przed Brytyjczykami ze swoimi religijnymi przekonaniami. Czy gdyby wiedzieli z kim mają do czynienia oddaliby mu władzę na 10 lat?

Publikacja: 01.12.2007 04:24

Uprawianie Boga

Foto: PAP

W ubiegłą niedzielę w BBC Tony Blair przyznał publicznie, że jest czubem. No, może nie dosłownie tak to ujął, ale tyle mniej więcej wynika z jego słów. W programie telewizyjnym podsumowującym dekadę jego rządów były premier przyznał, że jedną „ogromnie ważnych” motywacji jego polityki była religia, jednak unikał mówienia o tym w trakcie sprawowania urzędu w obawie, by ludzie nie uznali go za czuba (nutter). Brytyjczycy z pewnością od dawna podejrzewali swojego premiera o uleganie chrześcijańskim zabobonom, zresztą on sam wielokrotnie czynił aluzje do swojej słabości, jednak dopiero kilka miesięcy po odejściu z urzędu uznał za stosowne wyjawić cała prawdę.

Na swoje szczęście Blair nie musi już zabiegać o głosy brytyjskiego elektoratu, w zasadzie o nic nie musi już zabiegać zważywszy na fakt, że ostatnio za godzinny wykład pobrał ponoć wynagrodzenie w wysokości 500 tysięcy dolarów. Ostatecznym dowodem na dziwną religijną chorobę byłego premiera będzie jego przejście na katolicyzm, które – według brytyjskiej prasy – ma nastąpić potajemnie w prywatnej kaplicy prymasa Anglii i Walii kardynała Cormaca Murphy-O’Connora jeszcze przed Bożym Narodzeniem.

Brzmi to wszystko jak scenariusz skeczu z Latającego Cyrku Monty Pythona i poczucie absurdu z pewnością przyda się dla próby zrozumienia stosunku Brytyjczyków do religii, a zwłaszcza ich niechęci do mieszania religii z polityką. Mówimy bowiem o kraju, którego władca jest jednocześnie głową Kościoła, który to Kościół ma status państwowego i cieszy się istotnymi przywilejami. 26 niepoddanych demokratycznej weryfikacji biskupów anglikańskich zasiada w wyższej izbie parlamentu – Izbie Lordów, która jest jednocześnie sądem najwyższym kraju i wywiera istotny wpływ na życie Brytyjczyków. Biskupów tych mianuje premier, który może być człowiekiem niewierzącym (czasem – jak w przypadku Winstona Churchilla – bywa wrogo nastawionym do wiary).

Katolicy, którzy ciągle manifestują niezrozumiałe poglądy, np. sprzeciwiają się aborcji albo małżeństwom homoseksualistów, są w zasadzie dyskryminowani na mocy Aktu Emancypacji z 1829 roku, który daje im pełne prawa poza prawem do doradzania królowi oraz sprawowania urzędów wojskowych i cywilnych. Jednak obecnie dyskryminacja jest czysto teoretyczna, gdyż nikomu nie przychodzi do głowy interesować się do jakiego kościoła chodzi jakikolwiek urzędnik, zwłaszcza zważywszy na to, że większość nie chodzi do żadnego, chyba że po pracy do świątyni przerobionej na pub. A na margines debaty publicznej spycha katolików nie tyle ich wyznanie, co ekstrawaganckie trwanie przy wierze w Boga i wstecznych poglądach społecznych.

Dodajmy, że początków tego dziwnego systemu należy szukać w XVI wieku, kiedy to król Henryk VIII wypowiedział swoje posłuszeństwo Rzymowi wyłącznie z tego powodu, by móc się rozwieść. Wówczas dogmatyczny pomysł był taki, by Trójcę Świętą przerobić na Piątkę (do tradycyjnych „osób” dorzucić króla i parlament z wyraźnym naciskiem na te dwa ostatnie elementy).

I tak to mniej więcej trwało do połowy XX wieku. Od lat 60 wszystko zaczęło się sypać, choć nikt nie robił z tego wielkiego problemu. Kościół teoretycznie dalej sprawował swoje funkcje (do przynależności do niego przyznaje się ciągle około 75 proc. narodu), podobnie jak pozostałe części układu społeczno-religijnego. A konfrontowany z wymogami rzeczywistości po rewolucji obyczajowej lat 60. powoli poddawał się jej i dziś przypomina zgromadzenie działaczy społecznych, którzy przy filiżance bawarki z łagodną sympatią i bez osądzania kogokolwiek pochylają się nad każdym przejawem ludzkiej słabości.

W ten misternie przez wieki budowany system, którego nikt poza Anglikami do końca nie rozumie, w latach 90 ubiegłego stulecia wkroczył Tony Blair. Od początku było z nim coś nie tak. Na Wielkanoc 1996 roku wyjawił w jednym z ogólnokrajowych dzienników, że się modli. Robi to po to, by „połączyć etyczne zasady chrześcijańskie z podstawowymi wartościami socjalizmu”. Przyszły premier przyznawał, że dzięki chrześcijaństwu odrzucił nie tylko ideologię nowej prawicy, ale również marksizm. „Prawdziwa etyczna baza socjalizmu – pisał – znajduje się nie w Kapitale, ale w Biblii.”

To wszystko brzmiało jak, za przeproszeniem, puszczenie bąka w salonie. W Anglii nikt poważny nie rozmawia publicznie o religii, a już na pewno nie tłumaczy swojej politycznej tożsamości związkami z Panem Bogiem. Nawet jeżeli Blair miał rację pisząc o tym, że brytyjski tradycyjny socjalizm wyrasta z Biblii, a nie z marksizmu, to narażał się na drwiny prasy i niezrozumienie ze strony wyborców.

Wiedział przecież, jaki los spotykał jego poprzedników odwołujących się publicznie do Biblii i zasad moralności. Wybitną specjalistką w tej dziedzinie była zresztą podziwiana przez niego Margaret Thatcher. Żelazna Dama tłumaczyła np. narodowi pewne elementy teologii, nawiązując do przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Zwróciła uwagę na oczywisty dla niej – pomijany jednak w tradycyjnych opracowaniach – fakt, że pomógł on ofierze zbójców wyłącznie dlatego, że był bogaty. Dzięki własnej przedsiębiorczości i majątkowi, którego się wcześniej dorobił, mógł zakupić olej i bandaże, a następnie zapłacić za biedaka rachunek w gospodzie. Jak ujął to potem jeden z jej złośliwych krytyków „w wersji pani Thatcher ukrzyżowanie Chrystusa było duchową zapowiedzią prywatnej edukacji i wyprzedaży domów komunalnych”.

Pokusy moralizowania nie uniknął również najbardziej wyśmiewany w ostatnich dekadach premier brytyjski John Major. Zimą 1993 roku zainicjował on akcję „powrotu do źródeł i tradycyjnych wartości”. Gdy w ciągu kilku następnych miesięcy kolejni ministrowie Majora odpadali z gabinetu po skandalach natury obyczajowej i finansowej, premier odstąpił od krucjaty i nie wracał do tematu.

Tony Blair pchał się zatem w rejony, które nie gwarantowały ani wdzięczności, ani tym bardziej nawrócenia elektoratu, za to mogły doprawić liderowi laburzystów gębę telewizyjnego ewangelisty. Rozumiał to doskonale ówczesny sekretarz prasowy Blaira i autor jego polityki medialnej Alastair Campbell, który wszelkie spekulacje prasy na temat religijnych korzeni Nowej Partii Pracy uciął zdaniem „We don’t do God” (nie uprawiamy Boga). Campbell rozumiał, być może lepiej niż jego szef, że nie wolno dawać Brytyjczykom powodów do przypuszczeń, iż to wiara, a nie zdrowy rozsądek dyktują premierowi decyzje polityczne.

I gdy kilka lat później Blair poprowadził naród na wojnę w Iraku, Brytyjczycy chcieli mieć pewność, że zrobił tylko dlatego, że na podstawie racjonalnych dowodów powziął przekonanie, iż udział w tej wojnie leży w interesie narodu. Niestety, również w tej sprawie Blair uległ swojej religijnej naturze, wyznając przed rokiem, że podczas podejmowania decyzji o wojnie modlił się do Boga i że to Bóg będzie jego sędzią w tej sprawie.

Lider Liberalnych Demokratów Manzies Campbell zasugerował wtedy, że Brytyjczycy być może nie wybraliby Blaira na trzy kolejne kadencje, „gdyby wiedzieli do jakiego stopnia wartości etyczne górują u niego nad pragmatyzmem”. Jeden z najbardziej dociekliwych dziennikarzy BBC Jeremy Paxman zadał premierowi końcowy cios w postaci pytania: „Czy modlił się pan razem z Georgem W. Bushem w Białym Domu przed podjęciem decyzji o wojnie w Iraku”.

Oczywiście w Stanach Zjednoczonych za czuba uznaje się kogoś, kto nie modli się przed podjęciem tak zasadniczych decyzji. Zdecydowana większość Amerykanów wierzy w Boga, spora część oczekuje, ze wkrótce znów pojawi się na Ziemi, najprawdopodobniej w stanie Arkansas, ewentualnie gdzieś w okolicach. Bóg wpisany jest w amerykański mit założycielski, a przywiązanie do religii było motywacją wielu tysięcy uciekinierów z Europy, również z Anglii, którzy tylko w Nowym Świecie mogli w sposób nieskrępowany praktykować swoją wiarę. Amerykanie podbili kontynent z Bogiem na ustach i do dziś prezydenci nie wypierają się Jego imienia. Pamiętajmy, że George W. Bush, który publicznie potwierdził, że wywołując wojnę w Iraku, wypełnia bożą misję, nie jest żadnym wyjątkiem: przed nim w Białym Domu modlili się Reagan i Carter. Obaj używali retoryki opartej na Biblii, obaj wierzyli, że „Bóg jest po ich stronie”.

Amerykanie oczekują od swoich prezydentów, by byli religijni, bo sami tacy są. Większość chodzi do jakiegoś Kościoła i większość widzi boży zamysł w kształtowaniu historii Ameryki od czasów ojców założycieli do prezydentury George’a W. Busha. Tymczasem Brytyjczycy, a zwłaszcza Anglicy, nawet kiedy ich kraj był naprawdę protestancki, nigdy nie byli narodem religijnym, a już z pewnością nie byli przywiązani do żadnych dogmatów. W połowie XIX wieku, czyli w złotym wieku anglikanizmu, przeprowadzono w Londynie sondaż, z którego wynikało, że 2/3 mieszkańców stolicy nie chodzi do kościoła, a spora liczba londyńczyków to zwykli poganie. Anglikanizm nie wytworzył własnej tradycji mistyków czy reformatorów (Ralf Dahrendorf, niemiecki filozof, który od ponad 30 lat mieszka w Anglii, nawiązując do Henryka VIII, zauważył kiedyś trzeźwo: „Kłótnia z papieżem to nie to samo co reformacja”). W istocie anglikanizm należałoby traktować jako ruch społeczny, którego celem jest stworzenie warunków dla sprawnej koegzystencji narodu i państwa. Stąd zresztą popularność osadzonych w tradycji anglikańskiej i ważnych w czasach wiktoriańskich ruchów społecznych promujących trzeźwość czy pomagających biedocie.

Właściwie jedynym wyróżniającym ich uczuciem religijnym była swego czasu nienawiść do katolików, która w perwersyjnej formie przetrwała w Irlandii Północnej do końca XX wieku.

Dlaczego zatem Tony Blair igrał z ogniem? Dlaczego przez dziesięć lat narażał naród na domysły, że ma do czynienia z premierem, który komunikuje się z Bogiem? Przychylni mu biografowie twierdzą, że Blair po prostu naprawdę wierzy w Boga. W istocie wiara jest chyba jedynym stałym punktem publicznej tożsamości Tony’ego Blaira. „Wielki manipulator”, „człowiek bez właściwości”, „postpolityczny postmodernista” – przyczepiano mu różne epitety, jednak wobec jego przekonań religijnych krytycy Blaira są nieco bezradni.

Jego przeciwnicy lubią wypominać mu przeszłość, szczególnie czasy, gdy głosił potrzebę interwencji państwa w gospodarkę, albo należał przez moment do Kampanii na rzecz Rozbrojenia Nuklearnego, organizacji, która w latach 80. dążyła do jednostronnego rozbrojenia Zachodu. Jednak Blair ucieka stereotypowym klasyfikacjom. W przeciwieństwie do części swoich partyjnych kolegów nigdy w życiu nie flirtował z komunizmem, a – jak twierdzi i wielu jego przyjaciół z czasów studiów i pierwszych lat w Partii Pracy – jego zaangażowanie w tradycyjny socjalizm było bardziej pozą niż rzeczywistą potrzebą duchową..

Wiara to co innego. Była dla Blaira osobistym przeżyciem, a Bóg najważniejszym odkryciem w życiu. Korzenie religijne jego polityki są tym bardziej silne, że nie pochodzi on ze specjalnie religijnej rodziny, jego decyzja o przyjęciu wiary nie była automatyczna, a pojawiła się jako wynik prywatnych przemyśleń i doświadczeń dopiero w trakcie studiów. Jak twierdzi jeden z jego przyjaciół z Oxfordu, Blair poważnie rozważał możliwość zostania księdzem, co w pewnym stopniu tłumaczy misyjny żar, z jakim traktuje on politykę.

Angielscy katolicy przez lata różnie reagowali na religijność Blaira i dziś wielu z nich wcale nie cieszy się z jego przejścia na rzymską wiarę. W reakcji na wywiad dla BBC redaktor naczelny „The Catholic Herald” Damian Thompson napisał, że Blair „nie jest czubem, tylko czymś znacznie gorszym – hipokrytą”. Wypomina mu, że nie brał pod uwagę obiekcji papieża Jana Pawła II wobec wojny w Iraku i, co znacznie ważniejsze, wykazywał sprzeczny z doktryną katolicką stosunek do aborcji i małżeństw homoseksualnych.

Wielu angielskich katolików irytuje również całkowicie nieortodoksyjny stosunek Blaira do komunii świętej – podobno regularnie przyjmował ją w Kościele katolickim, łamiąc tym samym zasady liturgiczne, bo pełne uczestnictwo w eucharystii zarezerwowane jest wyłącznie dla katolików. Szkocki kardynał Thomas Winning był tak poirytowany stosunkiem Blaira do religii, że unikał kontaktów z nim, obecny prymas Anglii i Walii kardynał Murphy O’Connor jest wobec niego znacznie bardziej wyrozumiały.

Bez względu jednak na doktrynalne braki i zaniechania Tony’ego Blaira, jak na brytyjskie realia jest on z pewnością religijnym czubem. Co ciekawsze, reprezentując w głębi duszy poglądy, które należałoby uznać dziś w Wielkiej Brytanii za rodzaj ekscentrycznej subkultury, przetrwał na stanowisku premiera dziesięć lat i przeszedł do historii jako jeden z najważniejszych przywódców europejskich po wojnie. Prywatnie „uprawiając Boga”, uchował się w społeczeństwie traktującym tradycyjną religię jako formę zbiorowej demencji, a za racjonalne uznaje aromaterapię, zalewanie się potem na siłowni i pracę 80 godzin w tygodniu. I choćby za to warto docenić jego wiarę.

W wywiadzie podsumowującym dekadę swoich rządów Blair przyznał, że jedną z „ogromnie ważnych” motywacji jego polityki była religia, jednak unikał mówienia o tym w obawie, by ludzie nie uznali go za „czuba”

Wiara jest chyba jedynym stałym punktem publicznej tożsamości Blaira. „Człowiek bez właściwości”, „postpolityczny postmodernista” – przyczepiano mu różne łatki, jednak wobec jego przekonań religijnych krytycy są nieco bezradni

W ubiegłą niedzielę w BBC Tony Blair przyznał publicznie, że jest czubem. No, może nie dosłownie tak to ujął, ale tyle mniej więcej wynika z jego słów. W programie telewizyjnym podsumowującym dekadę jego rządów były premier przyznał, że jedną „ogromnie ważnych” motywacji jego polityki była religia, jednak unikał mówienia o tym w trakcie sprawowania urzędu w obawie, by ludzie nie uznali go za czuba (nutter). Brytyjczycy z pewnością od dawna podejrzewali swojego premiera o uleganie chrześcijańskim zabobonom, zresztą on sam wielokrotnie czynił aluzje do swojej słabości, jednak dopiero kilka miesięcy po odejściu z urzędu uznał za stosowne wyjawić cała prawdę.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy