W ubiegłą niedzielę w BBC Tony Blair przyznał publicznie, że jest czubem. No, może nie dosłownie tak to ujął, ale tyle mniej więcej wynika z jego słów. W programie telewizyjnym podsumowującym dekadę jego rządów były premier przyznał, że jedną „ogromnie ważnych” motywacji jego polityki była religia, jednak unikał mówienia o tym w trakcie sprawowania urzędu w obawie, by ludzie nie uznali go za czuba (nutter). Brytyjczycy z pewnością od dawna podejrzewali swojego premiera o uleganie chrześcijańskim zabobonom, zresztą on sam wielokrotnie czynił aluzje do swojej słabości, jednak dopiero kilka miesięcy po odejściu z urzędu uznał za stosowne wyjawić cała prawdę.
Na swoje szczęście Blair nie musi już zabiegać o głosy brytyjskiego elektoratu, w zasadzie o nic nie musi już zabiegać zważywszy na fakt, że ostatnio za godzinny wykład pobrał ponoć wynagrodzenie w wysokości 500 tysięcy dolarów. Ostatecznym dowodem na dziwną religijną chorobę byłego premiera będzie jego przejście na katolicyzm, które – według brytyjskiej prasy – ma nastąpić potajemnie w prywatnej kaplicy prymasa Anglii i Walii kardynała Cormaca Murphy-O’Connora jeszcze przed Bożym Narodzeniem.
Brzmi to wszystko jak scenariusz skeczu z Latającego Cyrku Monty Pythona i poczucie absurdu z pewnością przyda się dla próby zrozumienia stosunku Brytyjczyków do religii, a zwłaszcza ich niechęci do mieszania religii z polityką. Mówimy bowiem o kraju, którego władca jest jednocześnie głową Kościoła, który to Kościół ma status państwowego i cieszy się istotnymi przywilejami. 26 niepoddanych demokratycznej weryfikacji biskupów anglikańskich zasiada w wyższej izbie parlamentu – Izbie Lordów, która jest jednocześnie sądem najwyższym kraju i wywiera istotny wpływ na życie Brytyjczyków. Biskupów tych mianuje premier, który może być człowiekiem niewierzącym (czasem – jak w przypadku Winstona Churchilla – bywa wrogo nastawionym do wiary).
Katolicy, którzy ciągle manifestują niezrozumiałe poglądy, np. sprzeciwiają się aborcji albo małżeństwom homoseksualistów, są w zasadzie dyskryminowani na mocy Aktu Emancypacji z 1829 roku, który daje im pełne prawa poza prawem do doradzania królowi oraz sprawowania urzędów wojskowych i cywilnych. Jednak obecnie dyskryminacja jest czysto teoretyczna, gdyż nikomu nie przychodzi do głowy interesować się do jakiego kościoła chodzi jakikolwiek urzędnik, zwłaszcza zważywszy na to, że większość nie chodzi do żadnego, chyba że po pracy do świątyni przerobionej na pub. A na margines debaty publicznej spycha katolików nie tyle ich wyznanie, co ekstrawaganckie trwanie przy wierze w Boga i wstecznych poglądach społecznych.
Dodajmy, że początków tego dziwnego systemu należy szukać w XVI wieku, kiedy to król Henryk VIII wypowiedział swoje posłuszeństwo Rzymowi wyłącznie z tego powodu, by móc się rozwieść. Wówczas dogmatyczny pomysł był taki, by Trójcę Świętą przerobić na Piątkę (do tradycyjnych „osób” dorzucić króla i parlament z wyraźnym naciskiem na te dwa ostatnie elementy).