Profesor Andrzej Friszke zasugerował niedawno, że badanie ewentualnych związków Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa jest podważaniem sensu przemian 1989 roku. „Zamiast obchodów 20. rocznicy odzyskania wolności, będzie miała miejsce wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić” – mówił mi historyk.
Trudno mi pojąć to stwierdzenie. Zwłaszcza trudne jest do zrozumienia, kiedy pada z ust historyka, człowieka zajmującego się ukazywaniem rozmaitych kontekstów wydarzeń, a nie budowaniem mitologii.
W moim prywatnym życiu oddanie władzy przez komunistów w 1989 roku było wydarzeniem przełomowym. Kończyłem wtedy naukę, wchodziłem w dorosłe życie. Byłem zaangażowany w działalność Niezależnego Zrzeszenia Studentów i odzyskiwanie wolności było dla mnie niemal wszystkim, czym żyłem. Dzięki przełomowi 1989 roku zostałem dziennikarzem, mogłem spełniać swoje rozmaite marzenia. Więcej – działy się rzeczy, o których nie śniłem.
Jestem typowym dzieckiem stanu wojennego. Wczesna młodość kojarzy mi się z szarością, marazmem i brakiem wiary w szansę na zmianę sytuacji, także wśród działaczy opozycji. Mimo że uczestniczyłem w strajkach i demonstracjach, nie miałem wiary w ich powodzenie. Myślałem, że to taka smutna powinność kolejnego straconego pokolenia. W żadnym z moich prywatnych scenariuszy nie mieściło się życie w wolnej Polsce, praca w wolnych mediach, udział w wyborach. I szansa na godziwe życie we własnym kraju. Na radowanie się wolnością w Warszawie.
Wolność, którą przyniósł rok 1989, była dla mnie darem niebios. Obchody rocznicy tych wydarzeń będą moim osobistym świętem. W wymiarze prywatnym ważniejszym niż obchody Sierpnia ’80.