Czego jeszcze mam nie wiedzieć?

Prawda o Lechu Wałęsie nie jest tak straszna. To, czego się o nim dowiedzieliśmy jest przykre, ale nie zmienia jego wizerunku jako przywódcy zrywu wolnościowego. Straszne jest to, że tylu ważnych ludzi boi się prawdy

Publikacja: 21.06.2008 01:11

Czego jeszcze mam nie wiedzieć?

Foto: Rzeczpospolita

Profesor Andrzej Friszke zasugerował niedawno, że badanie ewentualnych związków Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa jest podważaniem sensu przemian 1989 roku. „Zamiast obchodów 20. rocznicy odzyskania wolności, będzie miała miejsce wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić” – mówił mi historyk.

Trudno mi pojąć to stwierdzenie. Zwłaszcza trudne jest do zrozumienia, kiedy pada z ust historyka, człowieka zajmującego się ukazywaniem rozmaitych kontekstów wydarzeń, a nie budowaniem mitologii.

W moim prywatnym życiu oddanie władzy przez komunistów w 1989 roku było wydarzeniem przełomowym. Kończyłem wtedy naukę, wchodziłem w dorosłe życie. Byłem zaangażowany w działalność Niezależnego Zrzeszenia Studentów i odzyskiwanie wolności było dla mnie niemal wszystkim, czym żyłem. Dzięki przełomowi 1989 roku zostałem dziennikarzem, mogłem spełniać swoje rozmaite marzenia. Więcej – działy się rzeczy, o których nie śniłem.

Jestem typowym dzieckiem stanu wojennego. Wczesna młodość kojarzy mi się z szarością, marazmem i brakiem wiary w szansę na zmianę sytuacji, także wśród działaczy opozycji. Mimo że uczestniczyłem w strajkach i demonstracjach, nie miałem wiary w ich powodzenie. Myślałem, że to taka smutna powinność kolejnego straconego pokolenia. W żadnym z moich prywatnych scenariuszy nie mieściło się życie w wolnej Polsce, praca w wolnych mediach, udział w wyborach. I szansa na godziwe życie we własnym kraju. Na radowanie się wolnością w Warszawie.

Wolność, którą przyniósł rok 1989, była dla mnie darem niebios. Obchody rocznicy tych wydarzeń będą moim osobistym świętem. W wymiarze prywatnym ważniejszym niż obchody Sierpnia ’80.

Wolna Polska dała mi też możliwość swobodnego poznawania pięknych i niepięknych kart historii mojego kraju. Pochodzę z małego miasteczka w Wielkopolsce, gdzie w latach 80. historii uczono mnie tak, jak wtedy się to robiło. Były rzeczy, o których nie miałem pojęcia.

Wielkim przeżyciem i szokiem było dla mnie odkrycie prawdy o pogromie kieleckim, a potem o Jedwabnem. Kiedyś z kolegą pojechaliśmy do Jedwabnego, by obejrzeć miejsce, gdzie moi rodacy spalili Żydów. To było trudne. Patrzyliśmy na mieszkańców Jedwabnego i choć starałem się zrozumieć ich dzisiejszą niechęć do przyjezdnych, czułem tę niechęć i wyobrażałem sobie, że to naprawdę mogło się tam zdarzyć.

Tym bardziej było to bolesne, gdy widziałem antysemickie napisy na murach i gdy do dziś czytam antysemickie teksty w Internecie. I choć można dyskutować, na ile Polacy z Jedwabnego czy Kielc byli sprowokowani, zrobili to, co zrobili.

Nigdy jednak nie przyszłoby mi do głowy, by twierdzić, że to wszystko czyjkolwiek wymysł i by negować sens nagłaśniania tego i prowadzenia o tym dyskusji. Ta debata przeorała nas, ale była bardzo potrzebna. Trzeba było przez to wszystko przejść.

Bo taka też była Polska i to też jej dzieje. Nasza historia ma pięknych bohaterów, ma i zdrajców. Postaci piękne i haniebne. Ma bohaterów, którzy się łamali, a potem podnosili.

To jest Polska. To jest mój kraj, który kocham. To nie jest kraj aniołów.To kraj Ireny Sendlerowej, Żegoty, kraj tych, którzy organizowali powstanie warszawskie, wychodzili na ulice w ’56, ’68, ’70, ’76, ’80 i w stanie wojennym. Ale to też kraj, który wydał tych, którzy podpalili stodołę w Jedwabnem, rzucali kamieniami w Kielcach, w którym do dzisiaj oszukiwanie w sklepie i przekupywanie policjantów jest czymś prawie normalnym.

Wielu z tych, którzy obalali komunizm, wcześniej było weń uwikłanych. Jedni się złamali i robili rzeczy nikczemne, inni wytrwali, jeszcze inni łamali się, a potem podnosili dumnie głowy i zachowywali się pięknie.

Te wszystkie mniejsze i większe opowieści składają się na historię mojego kraju. Historię, którą chcę znać i której żaden bolesny fragment nie zmieni mojego stosunku do niej. Nie sprawi, że nagle stwierdzę, iż w 1989 roku nie odzyskaliśmy wolności. Nawet, gdyby okazało się, że rola tajnych służb komunistycznych była większa, niż mi się wydaje (choć na razie nic takiego się nie okazało).

Nikt nie zmąci mej radości z życia w wolnym kraju. I nie wiem kompletnie, o czym mówi profesor Andrzej Friszke, kiedy sugeruje, że badanie pewnego wątku z życia człowieka, którego działalność miała wpływ także na moje życie, ma cokolwiek zaburzyć. Jeśli odzyskiwaliśmy wolność, to także po to, by wiedzieć wszystko. By nikt nie reglamentował mi prawdy.

Cieszyć się wolnością możemy tym bardziej wtedy, gdy wiemy więcej o naszej skomplikowanej historii. Trudno mi przejść do porządku dziennego nad rozmaitymi łamańcami intelektualnymi wyrzucanymi przez wielu moich kolegów dziennikarzy, postaci życia publicznego, historyków, którzy stają na głowie, by uciec od prawdy.

Friszke twierdzi, że przez dyskusję o Wałęsie „sami zrezygnujemy z wygrania rywalizacji o pamięć o tym, gdzie upadł komunizm. Wygrają Niemcy i legenda obalenia muru berlińskiego”. To absurd. Niemcy otworzyli archiwa Stasi i okazało się, że prawie wszyscy donosili tam na wszystkich. Czy to podważa w jakikolwiek sposób znaczenie obalenia muru w Berlinie?

Dlaczego mamy nie wiedzieć tego, czy Wałęsa dał się złamać na początku lat 70.? Jeśli tak było – a dokumenty wskazują, że chyba tak – co to nam mówi o Polsce? Co nam mówi o robotniku, który przyjechał wtedy ze wsi do wielkiego miasta. Przepraszam, jeszcze raz odwołam się do swojej perspektywy. Wychowałem się w małym mieście, z dala od wielkich opozycyjnych ruchów. Jako mały chłopak dowiadywałem się o nich dzięki rodzicom, i jestem im za to ogromnie wdzięczny. O działaczach opozycji zawsze myślałem z wielkim szacunkiem. Bo sam czułem olbrzymi strach, kiedy wyobrażałem, że milicja mogłaby wejść do mojego domu. Pamiętam moje przerażenie, kiedy słuchałem o bitych przez milicję i esbecję ludziach. Pamiętam swój strach z roku 1982 czy 1983, kiedy pierwszy raz zobaczyłem naprzeciwko siebie oddział ZOMO. A wtedy ruch antykomunistyczny był już potężny.

Dlatego nigdy nie odważyłbym się potępić kogoś, kto dał się zastraszyć w tamtych czasach, na początku lat 70., zwłaszcza jeśli po kilku latach wyrwał się z łap bezpieki. Wtedy, w czasach, kiedy nie było jeszcze zorganizowanej opozycji, przyjętych w podziemiu zasad postępowania.

Wszystko wskazuje na to, że Lech Wałęsa w końcu zerwał się esbecji. I został wielkim przywódcą strajków 1980 roku. Człowiekiem, którego twarz przez wiele lat widniała za szybkami wielu meblościanek w czasach smuty lat 80. Budził nadzieję. Dlaczego mam nie wiedzieć o nim wszystkiego, nawet gdyby prawda była jescze bardziej brutalna? Bo profesor Friszke albo pani Dmochowska uznają, że to niezgodne z polską racją stanu? Że w imię rzekomych wyższych racji mamy żyć w jakiejś fikcji?

Dlaczego wielu polskich intelektualistów przyznaje sobie prawo rozstrzygania, co jest lepsze dla mnie i milionów Polaków? Dlaczego profesor Friszke i inni historycy sami nie przebadali tych dokumentów wcześniej? Dlaczego nie napisali sami pełnej biografii Lecha Wałęsy? Dlaczego tego nie zrobili w pełni profesjonalnie, skoro Cenckiewicz i Gontarczyk są zaślepionymi wariatami, politrukami i nieudacznikami? Bo ta wiedza jest nam niepotrzebna?

Adam Michnik sam popędził jako pierwszy do archiwów bezpieczniackich, by tę wiedzę zdobyć. Nie dziwię mu się. Siedział, cierpiał, był niszczony przez agentów. Miał prawo to poznać. Ale dlaczego potem on i jego środowisko uznali, że ta wiedza narodowi jest niepotrzebna? Demiurdzy wiedzą lepiej. Poznali sami prawdę i zdecydowali, co będzie lepsze dla ciemnej tłuszczy.

A prawda o Lechu Wałęsie nie jest tak straszna. Straszne jest raczej to, że tylu ważnych ludzi w Polsce boi się prawdy.

To, czego się dowiedzieliśmy o liderze „Solidarności”, jest przykre, ale tak naprawdę nie zmienia jego wizerunku jako przywódcy zrywu wolnościowego. Przykre jest to, że sam tak bardzo bronił się przed ujawnieniem tego wstydliwego fragmentu swojego życiorysu. Przykre jest to, że tak bardzo się zapętlił, próbując tę prawdę ukryć. Może dał się złamać, ale się podniósł, i to jak. Szkoda, szkoda, że nie miał tyle siły i prawdziwej wielkości, by przyznać się do chwil słabości.

I to tyle o Wałęsie, jako przywódcy antykomunistycznym. Bo to, że prezydentem był słabym i nieudolnym, czyniącym wiele szkód, napisano już wiele razy. Informacje ujawnione w książce Gontarczyka i Cenckiewicza, ten ciemny obraz prezydentury czynią jeszcze bardziej ponurym. Bo ukazują nie tylko kryjącego swoje słabości człowieka. Ukazują wprzęgnięte w ukrywanie prawdy o wycinku jego życia słabe państwo. Państwo, które pozwala jednemu człowiekowi na wiele, na zbyt wiele.

Wolna Polska, czy jak kto woli III RP, przyniosła Polsce rewolucyjne zmiany. To inny kraj. Wolny. Demokratyczny, choć ta demokracja, jak dziś widać, bywała fasadowa. Kraj z jednej strony świetnie się rozwijający, z drugiej z niesprawnymi, przegniłymi strukturami państwowymi, słabo działającym aparatem sprawiedliwości i szalejąca korupcją. Być może to wszystko jest ceną, którą musieliśmy zapłacić.

Afera Rywina i czasy rządów Leszka Millera ujawniły wiele brudów nowej Polski. Trudno z tym czuć się dobrze. Ale czy mieliśmy się tego nie dowiedzieć? Po to, by za rok bardziej radośnie obchodzić rocznicę odzyskania wolności? Czy bez wiedzy o wszystkich układach i skandalach, o zawartości teczek, o losach Lecha Wałęsy będziemy mogli być lepsi i bardziej się cieszyć z odzyskanej wolności?

Czego jeszcze, panie profesorze, nie powinniśmy widzieć o naszej bliższej i dalszej przeszłości, by być bardziej szczęśliwymi i lepiej postrzeganymi w Europie i na świecie?

Panie profesorze, książka Gontarczyka i Cenckiewicza nie zabierze mi świadomości wagi tego, co się stało w 1989 roku. Czytanie książek i dokumentów raczej poszerza wiedzę. Proszę więc pozwolić, że sam będę wybierał sobie i moim dzieciom książki. Jakoś umiemy sobie całkiem nieźle dawać z tym radę.

Panie profesorze, ani to, że dowiedziałem się o Jedwabnem, ani wiedza płynąca z afery Rywina, ani też wiedza o relacjach Wałęsy z SB na początku lat 70. nie zmienią mojego poczucia polskości, mojej dumy z bycia Polakiem i radości z tego, że od 20 lat żyję w wolnym kraju. Nawet jeśli Tusk dalej będzie bał się reformować Polski albo Kaczyńscy znowu wszystko zawalą, nawet gdy ekipa Beenhakkera przegra następne mistrzostwa, a o Wałęsie czy kimkolwiek innym dowiem się nowych paskudnych rzeczy, to dalej będę wieszał flagę przed domem.

A za rok chętnie przyjdę ze swoimi dziećmi na te samy obchody co pan, żeby opowiedzieć im, co wspaniałego stało się 20 lat temu.

Profesor Andrzej Friszke zasugerował niedawno, że badanie ewentualnych związków Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa jest podważaniem sensu przemian 1989 roku. „Zamiast obchodów 20. rocznicy odzyskania wolności, będzie miała miejsce wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić” – mówił mi historyk.

Trudno mi pojąć to stwierdzenie. Zwłaszcza trudne jest do zrozumienia, kiedy pada z ust historyka, człowieka zajmującego się ukazywaniem rozmaitych kontekstów wydarzeń, a nie budowaniem mitologii.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał