Namiętności jak z Dostojewskiego – z jedną różnicą. Człowiek postsowiecki nie ma poczucia winy
Rosjanie potrafią pokutować z rozmachem, nie żałując życia, jak w filmie „Wyspa” Pawła Łungina. Jest to religijna dostojewszczyzna czystej wody. Oto mnich zostaje dobrowolnie palaczem w klasztornej kotłowni na kilkadziesiąt lat, aż do śmierci, żeby zadośćuczynić za zbrodnię z młodości. Uzyskuje w zamian moc uzdrawiania i jasnowidzenia, stając się świętym starcem. Jego postać wyraża prawosławną ideę przebóstwienia człowieka w istotę podobną Chrystusowi. Jak Chrystus ogołocił się z boskiego majestatu, zstępując na ziemię, aby umrzeć na krzyżu, tak człowiek powinien się wyrzec wszystkiego, by zbliżyć się do świętości. Mnich u Łungina nie ma więc niczego, śpi na węglu, wyrzeka się też sławy, udając tylko sługę mistrza; jako święty starzec przemawia do petentów zawsze zza zamkniętych drzwi.
Boskie szaleństwo ma jednak trzeźwą granicę politycznego konformizmu. Za jaką zbrodnię mnich pokutuje tyle lat, ile żył Jezus? Podczas II wojny zdradził Niemcom i zastrzelił pod przymusem swego dowódcę. Czy w Rosji nie ma już win nieodpokutowanych? Zbrodnie komunizmu równają się zbrodniom nazizmu. Brały w nich świadomy udział miliony ludzi. Duch chrześcijański kazałby Rosjanom i za nie odbyć pokutę. Wiodący do ludożerstwa głód na Ukrainie, celowo wywołany przez partię komunistyczną w latach 30., system Gułagu, śmierć dziesiątków milionów ofiar, Europa Środkowa podbita i cofnięta w rozwoju o dziesięciolecia – czy za to nie należy 33 lata leżeć krzyżem na skałach?
Jeśli „Wyspa” wyraża rosyjską mentalność, to ujawnia egoizm narodowy przez zaniechanie pilnej pokuty. Braterstwo Słowian jest kłamstwem, a prawosławie tylko plemiennym kultem azjatyckim. Ale czy może być inaczej, skoro kościec aparatu państwowego stanowi NKWD, poczynając od prezydenta, a dziś premiera Putina? Przejmująca idea bogoczłowieczeństwa pozostanie na usługach państwowej propagandy, póki Rosja nie zadośćuczyni za komunizm jak Niemcy za nazizm.
Nawet oficer NKWD ma na dnie duszy iskrę bożą! Wie to Paweł Czuchraj, autor filmu „Kierowca dla Wiery” – o młodym żołnierzu, który romansując z córką generała, wplątał się w walkę na śmierć i życie między dygnitarzami. Rok 1962, szczyt pychy moskiewskiej. Za kilka miesięcy ZSRR rzuci wyzwanie Ameryce, instalując rakiety na Kubie. Parada Floty Czarnomorskiej daje nostalgiczny popis potęgi. Ale ten kolos stoi na glinianych nogach, o czym świadczy powszechna nędza poza elitą władzStoi strachem jak groźne mury więzienia. Bezduszna biurokracja rozdziela rodzeństwo jak bydło. W zakończeniu zbiry KGB ścigają młodego żołnierza tej formacji, który ucieka z niemowlęciem. W kryjówce dopada go przełożony, wyciąga pistolet, mierzy do chłopca, a publiczność widzi… nową ikonę „Enkawudzista z Dzieciątkiem”. Oficer puszcza chłopca wolno, wzdychając: „Podłe życie”. Podczas odwilży nie strzela się do ikon ani do niemowląt. A nie przypominam sobie z kina niemieckiego wizji „Gestapowca z Dzieciątkiem”. Żeby stworzyć taki obraz, trzeba myśleć sercem.
Dla Rosjan wojna jest erotyczna w głębszym, duchowym sensie. Kult tragicznej przyjaźni męskiej szerzy „9 kompania”, najbardziej radziecki z omawianych filmów. Reżyser Fiodor Bondarczuk dedykował go ojcu, narodowemu artyście ZSRR, twórcy największych epopei tamtego okresu. Fiodor, godny syn Siergieja, nie krytykuje napaści na Afganistan. Budzi tylko grozę i gniew na brak troski o żołnierzy. Imperium wymaga ofiar, lecz kiedy Moskwa każe, trzeba iść na front. Brak tu prostej refleksji nad rozkazem podboju sąsiedniego kraju. Pojawia się zaś postać w stylu Rambo wśród mudżahedinów. Napaść była globalnie usprawiedliwiona w rywalizacji z Ameryką. Ostatniego żołnierza 9. kompanii bierze w ramiona ojcowska postać generała. Natomiast o wojnie w Czeczenii wypowiedział się Sokurow filmem „Aleksandra”. Postać Matki Rosji, jadącej dla jasności na czołgu w odwiedziny, przygarnia do serca żołnierzy niczym własne dzieci, a Czeczenkę zaprasza do siebie. Imperializm rosyjski ma odcień rodzinnej serdeczności.