Z okresu pełnienia dostojnej funkcji pamięta spotkanie z Ojcem Świętym podczas pielgrzymki do wolnej ojczyzny. – Było dla mnie chwilą przełomową. Po nim pojechałem do Częstochowy – opowiada. Nawet w wymiarze religijnym szedł pod prąd tendencji polskiej lewicy, która właśnie wtedy stawała się radykalnie antyklerykalna.
Trudno dziś przesądzać, na ile odmowa kandydowania na prezydenta przeciw Jaruzelskiemu była wynikiem realnej oceny ówczesnej sytuacji. Wałęsa proponował potem kandydowanie kilku innym osobom, m.in. prof. Aleksandrowi Gieysztorowi. Żaden z nich jednak się nie zgodził. – Czy uważaliście panowie, że Jaruzelski jest za mocny? – Tak uważaliśmy – odpowiada Fiszbach. – Ze względu na poparcie, jakie miał w resortach siłowych i konserwatywnej części aparatu partyjnego.
Jego losy rozstrzygnęły się na ostatnim zjeździe PZPR, gdzie padło hasło „sztandar wyprowadzić”, a następnego dnia z byłych członków PZPR powstała nowa lewica.Jeszcze przed tym wydarzeniem przedstawiał w mediach swój pomysł na nową partię. – Uważałem, że należy rozwiązać PZPR i oddać państwu majątek nieudokumentowany składkami członkowskimi – mówi dzisiaj.
To był idealizm. Interesy lewicy znacznie lepiej rozumieli już młodsi działacze. Leszek Miller z Żyrardowa i Aleksander Kwaśniewski z Gdańska, minister ds. kultury i sportu w rządzie Zbigniewa Messnera.
Przebieg ostatniego zjazdu do dziś jest w wielu miejscach tajemnicą. Fiszbach był uważany za konkurenta Kwaśniewskiego do przewodzenia lewicy. Pierwszego dnia w Sali Kongresowej nie udzielono mu jednak głosu. Zamiast tego odczytano jego oświadczenie. Sala z oburzenia zawrzała. – Tyle że ja żadnego oświadczenia nie składałem. Spreparowano je! – mówi dziś Fiszbach. Kto – tego do dziś nie wie. – Wtedy wyszedłem, a wraz za mną ok. 40 posłów. Mówią: zróbmy coś. Więc obok, w Sali Warszawskiej, powołaliśmy partię – opowiada. Tak narodziła się Polska Unia Socjaldemokratyczna.
Tej samej nocy do jego pokoju w hotelu sejmowym przyszła delegacja z prośbą, by następnego dnia wziął udział w zjeździe założycielskim Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. – Powiedziałem, że wezmę udział jako gość, pod warunkiem że udzielą mi głosu i że sprostują kłamliwe oświadczenie – mówi. Tak się stało, mimo to odrzucił propozycję objęcia funkcji wiceprzewodniczącego SdRP.
Na przewodniczącego wybrano Kwaśniewskiego, Millera na sekretarza generalnego. – Gdyby ktoś przeanalizował, ile było wśród delegatów mundurowych, funkcyjnych, to by się okazało, że moja koncepcja nie miała tam szans – mówi Fiszbach. Polska Unia Socjaldemokratyczna odcięła się od marksizmu i zrezygnowała z majątku byłej PZPR.
– Partia okazała się kanapowa. Nie była w stanie konkurować z SdRP. Jej twórcy nie zrozumieli, że lewica w Polsce musiała być oparta na fundamencie PZPR – ocenia dr Dudek. Ugrupowanie w końcu się rozpadło, część działaczy przeszła do Unii Pracy.
Po wielu latach Fiszbach z Kwaśniewskim spotkali się w Rydze. Kwaśniewski był wtedy prezydentem RP, Fiszbach ambasadorem. – Przywitaliśmy się serdecznie, choć nasze drogi polityczne bezpowrotnie się rozeszły – opowiada Fiszbach.
Związał się emocjonalnie ze stroną postsolidarnościową. Przyjaźni się z Bogdanem Lisem, utrzymuje kontakty z Lechem Wałęsą i ceni sobie, że gdy prezydent Lech Kaczyński przyjechał do Gdańska na ingres arcybiskupa Głódzia, znalazł czas na miłą pogawędkę. Zagląda też do Centrum „Solidarności”.
Od wielu lat odmawia jednak wypowiedzi na temat bieżących wydarzeń politycznych. – Żeby móc uogólniać, trzeba wiedzieć więcej – tłumaczy. Chętnie uczestniczy natomiast w panelach, sesjach naukowych, dyskusjach o przeszłości. – Trzeba tamten okres zamknąć godnie i uczciwie. Lustracja powinna była zostać przeprowadzona wcześniej, żeby nowe pokolenie Polaków rosło na gruncie prawdy historycznej, która miejscami boli, ale jest niezbędna. Niestety, nie zrobiono tego, więc teraz to dziedzictwo ciągnie się za nami.
W pociągu, w tramwaju, na gdańskich ulicach ludzie go rozpoznają, inicjują rozmowy. Kiedyś wnuczka jechała taksówką. Poprosiła na ulicę Hubala i usłyszała: „A, to tam, gdzie Fiszbach mieszka”. – Gdy przyznała się do pokrewieństwa, taksówkarz powiedział „Powinnaś być dumna z dziadka”. I to jest dla mnie wielkie zobowiązanie – mówi Fiszbach.
Lecz nawet teraz, po wielu latach, Fiszbach wciąż nie pasuje do układanki. W czerwcu Rada Miasta Gdańska postanowiła przyznać mu odznaczenie. Najbardziej zaszczytne, poza honorowym obywatelstwem, są medale św. Wojciecha oraz Mściwoja II. Rajcy długo łamali sobie głowy, który z medali wybrać. Padło na Mściwoja. Przeważyła opinia, że dawanie medalu św. Wojciecha byłemu pierwszemu sekretarzowi PZPR byłaby lekkim zgrzytem.