Przyjście Piotra Farfała na fotel prezesa Telewizji Polskiej jest promyczkiem nadziei dla środowiska Ligi Polskich Rodzin. Partia jest w trudnej sytuacji, środowisko rozbite, ludzie bez posad, a wybory europejskie się zbliżają. – To dla nich wielka szansa. Działają więc jak wojsko, by zająć tyle, ile się da – mówi jeden z pracowników telewizji. Dlatego – jak tłumaczy – zmiany personalne teraz następują tak błyskawicznie.
– Tu było już wiele rewolucji, ale tak szybkich zmian na wielu frontach nie było nigdy. Nawet jeśli potem przyjdzie ktoś inny, to pewnie część wyrzuci, ale może ktoś zostanie. Wojsko jest teraz w ataku – tłumaczy. A na korytarzach Woronicza popłoch.
– Nie zazdroszczę mu – mówi osoba związana z LPR. — Piotr jest teraz między młotem a kowadłem. Między naciskami Giertycha i całego naszego środowiska a spółką, którą musi się zajmować i wyprowadzić na prostą – mówi jeden z działaczy LPR. – Teraz każdy chciałby zaistnieć, każdy chce wykorzystać ten moment. Ale jemu nie będzie łatwo. Bo jak pójdzie za daleko, to mu łatka zostanie do końca życia. Musi bardzo lawirować. A oczekiwania są duże – opowiada.
Mirosław Orzechowski, obecny prezes LPR, który zastąpił Romana Giertycha: – W telewizji publicznej dokucza mi brak tego, czego nie ma i w mediach prywatnych, ale tam jest to zrozumiałe. Otwartej debaty o traktacie lizbońskim, otwartej debaty o euro. Media publiczne mają szczególną rolę prezentowania stanowisk narodu polskiego. Nasz głos, głos naszego środowiska, nie jest słyszany. Mam wielką nadzieję, że za kierownictwa Piotra Farfała ten głos zostanie przywrócony. Że to się wreszcie zmieni dla dobra debaty publicznej w Polsce.
Ale są działacze, którzy mają wątpliwości, czy to się uda. – Teraz już nie jest tak łatwo. Trudno do dziennikarzy zadzwonić i coś rozkazać. Trzeba powymieniać szefów anten, kierowników. A to jest już ryzykowne. Nie wiem, czy pójdzie tak daleko – mówi jeden z polityków związanych z tym środowiskiem.