Dlatego wkrótce stanie się modne przerabianie Obamy na Busha. Buszyfikacja Obamy to następny, w zasadzie nieunikniony rozdział historii, która zaczęła się od przekonania, że niemożliwe jest, by w USA wybrano czarnego na prezydenta; po nim nastąpiło niespodziewane zwycięstwo Obamy, dalej przemożne wzruszenie podczas inauguracji i ogromne oczekiwania dotyczące jego zdolności rozwiązania odziedziczonych problemów. Teraz nastąpi okres, podczas którego wielu ludzi będzie starało się uzasadnić, że na głębszym poziomie nie ma istotnej różnicy między George’em W. Bushem a Barackiem Husseinem Obamą. Albo, jak to ujął złotousty prezydent Wenezueli, „obaj są z tego samego miazmatu”, czyli są równie toksycznym śmieciem. Chavez nie jest sam. Buszyfikacja Obamy będzie się odbywać na całym świecie. Irański reżim zrobi co w jego mocy, by wykazać, iż Obama tak jak jego poprzednik jest ziemskim wcieleniem Wielkiego Szatana.
Trzy dni po objęciu urzędu prezydenckiego przez Obamę siły zbrojne USA zbombardowały grupę domniemanych talibów na północnym zachodzie Pakistanu, zabijając lub raniąc 14 osób. Rząd pakistański zaprotestował przeciwko temu naruszeniu jego integralności terytorialnej i stwierdził, że nadzieje, iż Obama nie będzie kontynuował strategii Busha, okazały się mrzonką.
Po tym jak nowy sekretarz skarbu Timothy Geithner zarzucił Chinom zamiar destabilizacji dolara na międzynarodowych rynkach walutowych, Pekin odpowiedział z furią, ogłaszając w oficjalnym komunikacie: „bezpośrednie oskarżenia pod adresem Chin dotyczące kursu dolara tylko wspierają amerykański protekcjonizm i nie przyczynią się do znalezienia realnego rozwiązania problemu”.
W inauguracyjnej mowie Obama wystosował ostrzeżenie pod adresem „przywódców na całym świecie, którzy chcą siać konflikt albo zwalać winę za bolączki swoich społeczeństw na Zachód”. Dodał też: „wiedzcie, że wasz lud będzie oceniał was po tym, co budujecie, a nie po tym, co burzycie. Tym, którzy utrzymują się przy władzy dzięki korupcji, kłamstwie i tłamszeniu sprzeciwu, mówię – jesteście po złej stronie historii, ale wyciągniemy do was rękę, jeśli jesteście gotowi otworzyć pięść”. Do kogo kierował tę zachętę? Do prezydenta Syrii Assada, do Raula Castro, do Władimira Putina? Do przywódców, którzy nie widzą różnicy między Bushem a Obamą.
Jak wiemy, Obama uważa, że wojnę w Afganistanie należy zintensyfikować, że nie pozwoli Iranowi dorobić się broni jądrowej i że popiera prawo Izraela do obrony przed Hamasem. „Jeśli ktoś wystrzeliłby rakiety na mój dom, gdzie śpią moje dzieci, zrobiłbym wszystko, co możliwe, by go zatrzymać” – mówił podczas wizyty w Izraelu w zeszłym roku. Nie ma się więc co dziwić, że w świecie arabskim administracja Obamy uchodzi często za kontynuację rządu Busha. Jedyna różnica to taka, że dziś w gabinecie zasiada więcej Żydów.