Na ogół jestem w mniejszości

- Prawdopodobnie, gdyby poproszono Litwinów o wymienienie dziesięciu litewskich poetów współczesnych, nie znalazłbym się w tej dziesiątce - mówi Tomas Venclova w rozmowie z "Rz"

Aktualizacja: 14.02.2009 09:59 Publikacja: 13.02.2009 19:58

Tomas Venclova

Tomas Venclova

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

[b]Rz: Swoją poezję, pisaną jeszcze w czasach Związku Sowieckiego, nazwał pan kiedyś „wierszami wtopionymi w lód”. Usiłował pan nimi rozbić komunistyczną zmarzlinę. To był ich główny cel, widać na tyle ważny, że po krachu tamtej ideologii i upadku ZSRR zastanawiał się pan, czy w ogóle uprawiać jeszcze poezję? [/b]

Jednak piszę wiersze, tyle że i wtedy, i teraz – bardzo mało. Nie uważam siebie wyłącznie, choć chyba przede wszystkim, za poetę. Pisuję komentarze polityczne i ściśle filologiczne prace naukowe z polityką niemające nic albo prawie nic wspólnego, tłumaczę poezję i nie tylko poezję. Wierszy piszę niewiele, kilka w ciągu roku, pocieszając się, że Wisława Szymborska też pisze w podobnym tempie. A wiersze te chyba są komuś potrzebne, bo się je przedrukowuje, przekłada. Tak że okazałem się nie tylko świadkiem pewnej epoki i nie czuje się dzisiaj człowiekiem przeszłości. Wciąż jeszcze zajmuję się poezją i mam nadzieję, że jeszcze długo będę to robił. A, odpukać, cieszę się dobrym zdrowiem. Mogę, na przykład, bez najmniejszego trudu przejść dziesięć kilometrów, niezmiennie dużo podróżuję i tak dalej.

[b]Gdzie ma pan swoją stałą bazę? [/b]

Jak jestem w Wilnie, to myślę, że czas do New Haven, a jak w New Haven, to śpieszno mi do Wilna. Mam jeszcze parę pied-á-terre w innych miastach, m.in. w Krakowie i letnie mieszkanko w czarnogórskim Kotorze. I w zasadzie nie mam nic innego. W Ameryce nie kupiłem sobie domu, jak prawie każdy Amerykanin. W New Haven mam skromne mieszkanie blisko mojego miejsca pracy i to mi wystarczy. A mieszkania pozwalają mi się zatrzymywać w różnych miejscach Europy bez konieczności płacenia dużych sum za hotele. W Wilnie mam nieduże mieszkanie obok parlamentu, które pozostawiła mi mama, zmarła dwa lata temu – miała 95 lat. Od dawna jest zaniedbane i wymaga remontu, nie wiadomo jednak kiedy na ten remont uzbieram – wiadomo, kryzys. Ale coś może z tego w końcu wyniknie.

[b]Jak pańska poezja przyjmowana jest w pana ojczyźnie? [/b]

Bez większego entuzjazmu. Prawdopodobnie, gdyby poproszono Litwinów o wymienienie dziesięciu litewskich poetów współczesnych, nie znalazłbym się w tej dziesiątce. Natomiast za granicą – co mówię bez fałszywej skromności – po pytaniu o znanych poetów litewskich znalazłbym się pewnie na pierwszym miejscu. Tak się to dziwnie złożyło.

[b]Pytam o to, bo pamiętam, że gdy na początku lat 90. jeździłem do Wilna i pytałem o pana i pańską twórczość, niejednokrotnie słyszałem cierpkie uwagi odnoszące się głównie do pańskiego ojca, żony. Wyczuwałem też nutę wyraźnej zazdrości: temu to się udało, wyemigrował...[/b]

Tak, rzeczywiście, było.

[b]A już nie jest? [/b]

Co się tyczy ojca, to dużą część życia poświęciłem, by dowieść, że różnię się od niego. Jeśli dziś ktoś wypomina mi komunistyczną przeszłość ojca, jest to demagogia, do tego głupia. Chociaż wypominają, tyle że w prasie już bardzo rzadko, za to w Internecie na okrągło. Ale przyzwoity człowiek na te anonimowe opinie nie zwraca uwagi. Internauci utrzymują też, że jestem Żydem i moja żona jest Żydówką choć niestety nie mamy, ani ja, ani żona nawet kropli żydowskiej krwi. Mam za to trochę krwi polskiej, żona podobno też...

[b]Ale o swojej córce sam pan pisał, że z punktu widzenia prawa izraelskiego jest Żydówką. [/b]

Tak, o córce z pierwszego małżeństwa, która ma jedną ósmą krwi żydowskiej, a – jak wiadomo – prawo izraelskie żydowskość określa na podstawie pochodzenia matki. Co więcej, moja wnuczka też, w myśl tego prawa, jest Żydówką i choćby wyszła za mąż za Murzyna, to jej dziecko również będzie Żydem. Moim zdaniem to trochę absurdalne, ale tak już jest. A moja obecna ukochana żona, z którą mam zamiar być do końca swoich dni, jest Rosjanką. Jej mama była Kobylińska, dziadek pochodził z Litwy, zmarł z głodu podczas blokady Leningradu. Z archiwów litewskich dowiedzieliśmy się, że był katolikiem wywodzącym się ze Żmudzi i, prawdopodobne, z Litwinów, chociaż pewnie znających język polski, jak wszyscy Żmudzini w tamtym czasie. Ja z kolei, o czym też wielokrotnie mówiłem i pisałem, mam w sobie krew polską, po babce po kądzieli.

[b]Na Litwie, podobnie jak w Polsce, ranga poezji powinna być wysoka. To, co najważniejsze w naszych literaturach, to poezja właśnie. Z sienkiewiczowskim wyjątkiem. [/b]

Na Litwie literatura zaczęła się od poezji. Pierwszy litewski katechizm miał wierszowaną przedmowę. A na powitanie króla Władysława IV w Wilnie w 1648 roku studenci uniwersytetu uczcili go w osiemnastu językach, po litewsku także: „Uraduj się, ludzie litewski, bo dobry władca przychodzi do twoich ziem”. Zacytowałem te słowa, gdy w 2004 roku Valdas Adamkus ponownie zostawał prezydentem, tym chętniej, że nie byłem fanem jego rywalki. A poezja w większości państw wyprzedzała prozę, w Grecji też najpierw byli Homer i Safo, a dopiero potem Platon i Herodot.

[b]Mówi pan, że literatura litewska wzięła się z wierszy, a ponoć współczesna Litwa z filologii. [/b]

To samo było w Czechach, Finlandii, na Łotwie, w Estonii. W Polsce działo się inaczej, ale w tamtych krajach zostały przeprowadzone tzw. rewolucje filologiczne. Językiem kultury w Czechach był niemiecki, w Finlandii szwedzki, na Łotwie i w Estonii też niemiecki, a na Litwie polski. I oto w XIX wieku miejscowe języki chłopskie, dotąd drugo- i trzeciorzędne wybijały się na czoło i zostawały językami państwowymi, językami kultury. To wówczas litewski zajął pozycję zajmowaną wcześniej przez język polski.

[b]Pamiętam pańskiego przyjaciela Czesława Miłosza, który – śmiejąc się tubalnie – mówił: „Litwa? Paru studentów się zebrało i ją wymyśliło”. [/b]

W pewnym sensie tak było. Po powstaniu styczniowym rząd carski, żeby poróżnić Litwinów i Polaków, zaczął dawać Litwinom właśnie, mówiącym po litewsku, a nie po polsku, uniwersyteckie stypendia. Oczekiwano, że w zamian staną się wiernymi sługami jego impieratorskowo wieliczestwa. Niektórzy z nich nawet takimi zostali, ale inni wykształcili się na działaczy narodowych i to bardzo antycarskich. To oni drukowali za granicą, w Tylży prasę litewską – antycarską, ale i antypolską – i przemycali ją do kraju. Walczyli z rosyjską przemocą, a zarazem z polską dominacją kulturową. I było ich coraz więcej, aż przeprowadzili swoją filologiczną rewolucję i gdzieś tak po czterdziestu latach, w okolicach rewolucji 1905 roku społeczeństwo litewskie – z partiami i doświadczeniem politycznym, z literaturą – zaczęło poważnie myśleć o niepodległości, którą w końcu Litwa uzyskała w 1918 roku.

[b]Na początku obecnej dekady napisał pan, że nasze obustronne stosunki są niezłe, na pewno najlepsze od powstania styczniowego. [/b]

Bo w powstaniu szliśmy jeszcze ręka w rękę, powiedziałbym nawet, że na ziemiach litewskich, na Wileńszczyźnie i na Żmudzi było ono największe i najbardziej zawzięte. Potem jednak równie zacięta była walka o dominację kultury: w kościołach, szkołach, na uniwersytecie, a niebawem pojawiła się sprawa Wilna, na którym Litwinom niezwykle zależało. Bo bez Wilna Litwa nie istnieje, jak Izrael bez Jerozolimy. A że dla Polaków Wilno też nie było obojętne. długotrwały spór o to miasto skończył się definitywnie dopiero całkiem niedawno, gdy dwa niepodległe państwa – Polska i Litwa – podpisały stosowny układ, zamykając całą sprawę. W międzyczasie Wilno stało się litewskojęzyczne, choć żyje w nim około 15 proc. Polaków. Odwrotna sytuacja jest natomiast w podwileńskich wioskach, gdzie mamy do czynienia z przewagą ludności polskiej, która jednak w większości przez te lata nauczyła się trochę państwowego języka litewskiego. Dziś oba państwa należą do NATO i Unii Europejskiej, każdy Polak w dowolnej chwili może pojechać do Wilna, a Litwin do Warszawy i dalej, sytuacja więc zdecydowanie się polepszyła, a na dodatek znów nas zbliża to co w 1863 roku, czyli niepokój z powodu Rosji. Choć, moim zdaniem, dzisiejsza Rosja jest już trochę inna, może podobna do carskiej, ale w każdym razie nie jest już Rosją stalinowską.

[b]Na te poprawne stosunki, na których rozwój należy patrzeć z ostrożnym optymizmem, kładą cień zwady, na przykład o dwujęzyczność, o używanie nazw nie tylko litewskich, ale i polskich. Naprawdę, dla Polaków Troki nie staną się Trakai. [/b]

Starsi Litwini pamiętają czasy, kiedy Wilno było zajęte przez Polaków i są z tego powodu bardzo nerwowi. Litwa uważała to zawsze za polską okupację, a Polacy – podobnie mówili o okupacji litewskiej. To słowo „okupacja” nie jest właściwe, bo w obu wypadkach sprawa była znacznie bardziej skomplikowana. Ani Litwini, ani Polacy nie byli okupantami Wilna w tym sensie jak Niemcy czy Sowieci. To było coś innego i trzeba wymyślić inne określenie, ale dotychczas go nie wymyślono. Co do mnie, to nie miałbym nic przeciwko temu, żeby w okolicach Wilna, a może i w nim samym, dopuszczono napisy dwujęzyczne, ale rząd litewski jest temu przeciwny, a prawo jest prawem. W Polsce macie ten sam problem na ziemiach zachodnich, a przypomnę też, że dwujęzyczne napisy powinny być również w Sejnach, Puńsku i kilku jeszcze sąsiednich miejscowościach. Chociaż, oczywiście, Litwinów w Polsce jest znacznie mniej niż Polaków na Litwie, powinien tu obowiązywać jakiś parytet. Jest to jednak sprawa dla rządów obu państw, a ja już się przekonałem, że ze swoimi poglądami na ogół jestem w swoim kraju w mniejszości.

[b]Pamiętam, jak w 1986 roku pisał pan o Utopii. Miała nastać wraz z końcem komunizmu, który zdarzył się znacznie szybciej niż wszyscy przewidywali. Ta niegdysiejsza Utopia ma jednak swoje trudne strony, nie myśleliśmy chyba wtedy, że niemała część wolnych narodów, i to ta młodsza, szukać będzie dla siebie miejsca gdzie indziej, że ją po prostu wywieje w świat.[/b]

Ponieważ czasem lubię prowokować, to kiedy Litwa wchodziła do Unii Europejskiej, napisałem, że z punktu widzenia ściśle narodowego jest to bardziej niebezpieczne niż swojego czasu zaanektowanie przez Związek Radziecki. Gdyż ZSRR, przy wszystkich deportacjach i rozstrzeliwaniach, pozostawiał naród na miejscu. No, przynajmniej mieliśmy to szczęście. A w Unii będzie inaczej, bo połowa narodu wyjedzie, z czego większa część przejdzie na angielski. Niezależnie od prowokacyjności tej tezy nie bardzo się pomyliłem. Jest to jednak zjawisko nieuniknione, zmieniło się bowiem i zmienia – według mnie – samo pojęcie narodu. Zmiany te nie muszą prowadzić do wynarodowienia, gdyż łatwo mogę sobie wyobrazić Litwina mieszkającego i pracującego choćby w Rio de Janeiro czy Szanghaju i pozostającego Litwinem. Niezależnie od tego kryzys spowodował powrót niemałej rzeszy tych, którzy wyjechali na Zachód.

[b]To macie z powrotem kierowców, których parę lat temu nieoczekiwanie zabrakło na Litwie. [/b]

Wrócili, co prawda niektórzy z dziećmi niemówiącymi po litewsku, ale to nie jest jeszcze katastrofalny problem. Moim zdaniem z powodu emigracji ani naród litewski, ani polski, ani jakikolwiek inny nie zaniknie w najbliższej przyszłości.

[b]W Polsce wytworzyła się wyraźna opozycja między kulturą pamięci i kulturą zapominania, znajdująca odbicie w polityce państwa. Na Litwie też jest o czym pamiętać i o czym zapominać.[/b]

Tak, z tym że nieużywany jest tam termin polityki historycznej. Odnośnie naszych wspólnych polsko–litewskich spraw, to już wiele lat temu Józefa Hennelowa napisała w „Tygodniku Powszechnym”, że wszystko, co powinno łączyć Polaków i Litwinów, ich dzieli. A nawet bardzo poważne rozbieżności, zaszłości dziejowe, nawet rozlewy krwi można nie tyle zapomnieć, bo amnezja nie jest nikomu potrzebna, ale załagodzić. Tak jak to w 2004 roku uczynili weterani Armii Krajowej i oddziałów generała Plechaviciusa, którzy wspomnienia z walk, jakie toczyli między sobą, utopili, jak to się mówi, w piwie. Nie wszyscy weterani, dodam.

Ostatnio znów litewscy historycy toczą boje o Konstytucję 3 Maja. Czy jej rocznicę uznać za święto państwowe także Litwy? Część mówi tak, bo to chwała i litewska, i polska. Inni powiadają: w żadnym wypadku, gdyż konstytucja oznaczała kasatę Wielkiego Księstwa Litewskiego. Na co znów odzywają się głosy przypominające, że w październiku 1791 r. przyjęty został aneks podtrzymujący istnienia księstwa. No to antypolscy historycy mówią, że święto powinno być w październiku. Przenigdy 3 maja. Moim zdaniem to dziecinada.

[b]Jest jeszcze jedna sprawa, daleko dla Litwinów trudniejsza niż waśnie z Polakami, a mianowicie udział w Holokauście. Wprawdzie w litewskim drugim obiegu wcześniej niż w polskim ukazywały się teksty na ten temat, ale też – jak się zdaje – zatrzymano się w tym punkcie. A przecież prawda jest znana i reportaż Józefa Mackiewicza „Ponary-Baza” nie tylko ja pamiętam.[/b]

Tu trzeba pokoleń, bo zmiany w mentalności ludzi dokonują się bardzo wolno. O tych sprawach trzeba na Litwie pisać z ogromnym wyczuciem i taktem, bo Litwini się obrażają. Nie każdy to wyczucie ma, mnie może tego i zabrakło, bo pisałem o litewskim udziale w zbrodniach w Ponarach, w Kownie i w innych miejscach, ale bez specjalnego sukcesu. W Polsce sytuacja była inna z tego powodu, że mieliście tylko Jedwabne i jeszcze parę wiosek, na Litwie skala zbrodni była inna. Ale skoro najbardziej winni – Niemcy, dzięki pracy kilku generacji, i to prawdziwych inteligentów takich jak Heinrich Böll, dali sobie radę – jak sądzę – z tym problemem, z tą traumą i gdzie indziej się uda, choć potrzeba na to czasu.

[b]W tym roku Wilno jest stolicą kulturalną Europy. W trakcie mojej ostatniej bytności w tym mieście zauważyłem niespotykane zagęszczenie na jednym kilometrze kwadratowym starówki galerii, sztuki, księgarni i antykwariatów, w większości jednak pustych. Nikną natomiast ślady starej dzielnicy żydowskiej. [/b]

Nie zgodzę się z panem. Stawiane są pomniki tak zasłużonym postaciom jak doktor Cemach Szabad, odpowiednik Janusza Korczaka, z tym że nie zginął w kacecie, a zmarł śmiercią naturalną. Istnieją też plany odbudowania dzielnicy żydowskiej włącznie z Wielką Synagogą i wtedy będzie to takie miejsce jak krakowski Kazimierz. Turystyczne, bo Żydów w Wilnie nie ma. Co do antykwariatów, to pewnie – rzeczywiście – przybyło ich może ponad potrzeby, ale proszę pokazać mi miasto, które przy takiej okazji nie robi niczego na pokaz.

[b]Ponad trzydzieści lat temu odpowiedział pan na list swego polskiego przyjaciela Czesława Miłosza i tak powstał głośny „Dialog o Wilnie”. Nie brakuje dziś panu takiego partnera? [/b]

Czesława Miłosza w ogóle brakuje światu, Polsce, Litwie, mnie osobiście też. To wielkie nieszczęście, niestety, każdy człowiek jest śmiertelny, nawet wielkie postaci kultury i wielcy poeci.

[b]Kogo ze współczesnych poetów najwyżej pan ceni czy może najbardziej lubi? [/b]

Skończyła się epoka tak wielkich poetów, jak Miłosz, Brodski, Auden, czy jeszcze nie tak dawno Pasternak i Achmatowa. Cenię Wisławę Szymborską i to bardzo, także Adama Zagajewskiego, z poetów zachodnich ostatnio tłumaczyłem Dereka Walcotta i Tomasa Tranströmera. To bardzo dobrzy poeci, choć może nie tacy giganci jak Miłosz czy Brodski. Ale w Polsce macie noblistkę, która jest postacią tej samej rangi, chociaż pisze niedużo i pewnie dlatego jest trochę mniej znana niż nieboszczyk Miłosz.

[ramka][b]Tomas Venclova[/b] (ur. 1937 w Kłajpedzie) - litewski poeta i eseista, badacz i tłumacz literatury pięknej. Od czasów studenckich związany z opozycją demokratyczną. W 1977 r. zagrożony represjami wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie wykładał na uniwersytetach w Berkeley i Yale. Autor tomów poezji, m.in.: „Rozmów w zimie”, „Dialogu o Wilnie” — z Czesławem Miłoszem, biografii Aleksandra Wata. [/ramka]

[b]Rz: Swoją poezję, pisaną jeszcze w czasach Związku Sowieckiego, nazwał pan kiedyś „wierszami wtopionymi w lód”. Usiłował pan nimi rozbić komunistyczną zmarzlinę. To był ich główny cel, widać na tyle ważny, że po krachu tamtej ideologii i upadku ZSRR zastanawiał się pan, czy w ogóle uprawiać jeszcze poezję? [/b]

Jednak piszę wiersze, tyle że i wtedy, i teraz – bardzo mało. Nie uważam siebie wyłącznie, choć chyba przede wszystkim, za poetę. Pisuję komentarze polityczne i ściśle filologiczne prace naukowe z polityką niemające nic albo prawie nic wspólnego, tłumaczę poezję i nie tylko poezję. Wierszy piszę niewiele, kilka w ciągu roku, pocieszając się, że Wisława Szymborska też pisze w podobnym tempie. A wiersze te chyba są komuś potrzebne, bo się je przedrukowuje, przekłada. Tak że okazałem się nie tylko świadkiem pewnej epoki i nie czuje się dzisiaj człowiekiem przeszłości. Wciąż jeszcze zajmuję się poezją i mam nadzieję, że jeszcze długo będę to robił. A, odpukać, cieszę się dobrym zdrowiem. Mogę, na przykład, bez najmniejszego trudu przejść dziesięć kilometrów, niezmiennie dużo podróżuję i tak dalej.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy