[b]Rz: Swoją poezję, pisaną jeszcze w czasach Związku Sowieckiego, nazwał pan kiedyś „wierszami wtopionymi w lód”. Usiłował pan nimi rozbić komunistyczną zmarzlinę. To był ich główny cel, widać na tyle ważny, że po krachu tamtej ideologii i upadku ZSRR zastanawiał się pan, czy w ogóle uprawiać jeszcze poezję? [/b]
Jednak piszę wiersze, tyle że i wtedy, i teraz – bardzo mało. Nie uważam siebie wyłącznie, choć chyba przede wszystkim, za poetę. Pisuję komentarze polityczne i ściśle filologiczne prace naukowe z polityką niemające nic albo prawie nic wspólnego, tłumaczę poezję i nie tylko poezję. Wierszy piszę niewiele, kilka w ciągu roku, pocieszając się, że Wisława Szymborska też pisze w podobnym tempie. A wiersze te chyba są komuś potrzebne, bo się je przedrukowuje, przekłada. Tak że okazałem się nie tylko świadkiem pewnej epoki i nie czuje się dzisiaj człowiekiem przeszłości. Wciąż jeszcze zajmuję się poezją i mam nadzieję, że jeszcze długo będę to robił. A, odpukać, cieszę się dobrym zdrowiem. Mogę, na przykład, bez najmniejszego trudu przejść dziesięć kilometrów, niezmiennie dużo podróżuję i tak dalej.
[b]Gdzie ma pan swoją stałą bazę? [/b]
Jak jestem w Wilnie, to myślę, że czas do New Haven, a jak w New Haven, to śpieszno mi do Wilna. Mam jeszcze parę pied-á-terre w innych miastach, m.in. w Krakowie i letnie mieszkanko w czarnogórskim Kotorze. I w zasadzie nie mam nic innego. W Ameryce nie kupiłem sobie domu, jak prawie każdy Amerykanin. W New Haven mam skromne mieszkanie blisko mojego miejsca pracy i to mi wystarczy. A mieszkania pozwalają mi się zatrzymywać w różnych miejscach Europy bez konieczności płacenia dużych sum za hotele. W Wilnie mam nieduże mieszkanie obok parlamentu, które pozostawiła mi mama, zmarła dwa lata temu – miała 95 lat. Od dawna jest zaniedbane i wymaga remontu, nie wiadomo jednak kiedy na ten remont uzbieram – wiadomo, kryzys. Ale coś może z tego w końcu wyniknie.
[b]Jak pańska poezja przyjmowana jest w pana ojczyźnie? [/b]