[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/02/13/stanislaw-obirek-konfrontacja-kosciolowi-nie-sluzy/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Zdort stwierdza, że „Przez ostatnich kilkadziesiąt lat stosunki między Kościołem a coraz bardziej liberalnym światem były czymś w rodzaju zawieszenia broni”. Rozumiem, że okres ten obejmuje lata posoborowe w życiu Kościoła, a nie tylko tytułowe kremówki Jana Pawła II.
Jestem gotów się zgodzić, że w ostatnich latach nastąpiła daleko idąca infantylizacja wiary. Nie łączyłbym jej jednak z urokliwymi w końcu rysami pontyfikatu polskiego papieża, ale raczej z dokumentami watykańskimi. A zacząłbym, idąc za sugestią belgijskiego kardynała Danneelsa, od „Humanae vitae”. Otóż zdaniem tego hierarchy to właśnie sposób podejścia do problemów antykoncepcji w papieskim dokumencie zachwiał autorytetem Kościoła. Mówił w wywiadzie udzielonym ks. Bonieckiemu na łamach „Tygodnika Powszechnego” w 2004 roku: „Kryzys autorytetu Kościoła rozpoczął się po ogłoszeniu encykliki "Humanae vitae". Mieliśmy w Belgii rodziny bardzo katolickie, uważające, że sprawa regulacji urodzeń, np. stosowanie pigułki antykoncepcyjnej, należy do indywidualnego sumienia. Paweł VI postawił sprawę inaczej, co doprowadziło do kryzysu władzy Kościoła”. I dodawał, pytany o spadek uczestnictwa w praktykach kościelnych, w tym zwłaszcza spowiedzi, że również za to jest odpowiedzialna feralna encyklika.
Nawet jeśli dla polskiego katolika te stwierdzenia brzmią szokująco, są jak najbardziej prawdziwe. Danneels powtarzał je zresztą wielokrotnie. Katolikom przestało się podobać traktowanie ich jak dzieci. Przynajmniej na Zachodzie.
W Polsce ten okres mamy jeszcze przed sobą. Jak na razie to cytowane obficie dokumenty watykańskie wyznaczają jakość debaty nad Wisłą. I to nie tylko debaty teologicznej. Politycy w naszym kraju nie tylko uzgadniają swoje wypowiedzi z nauczaniem kościelnym, ale trwożliwie spoglądają w stronę biskupów, nie troszcząc się o społeczne koszty ich bezrefleksyjnych działań. Biskupi spieszą z podziękowaniami do Benedykta XVI za „ratowanie jedności”, nie zastanawiając się nad ceną, jaką cały Kościół płaci za nieprzemyślany gest papieża.